niedziela, 7 lipca 2013

Nie ma przegranych tylko wygrani!

Gdy ogłaszałam konkurs byłam pełna pozytywnych myśli, ale to normalne jak człowiek jest wyspany :). To było miesiąc temu.  Teraz ze spaniem jest różnie to i nastrój nie zawsze dopisuje. Jednak niezmiernie mnie cieszy, że znalazły się chętne osoby by wypróbować moje tutki :)

Ania K zrobiła serduszka... [więcej zdjęć]

Ania M wykonała sówkę... [więcej zdjęć]

Patrycja zaś misie z łatkami  ...[więcej zdjęć]

Miałam robić losowanie... Ale nie zrobię. Wszystkie 3 Panie otrzymają nagrody. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się oszukany - do Salomona mi daleko, ale też o losie dziecka nie decyduję, więc  ...:)

Do Ani Kaczmar trafi strach - jako pierwsza podjęła wyzwanie i przesłała linka do swojej pracy. Zamieszania z kolejnymi nagrodami też robić nie będę - zgodnie z kolejnością zgłoszeń - nr 2 trafi do Ani M, a nr 3 do Patrycji. Dziewczyny zgłoście się do mnie na adres ania.przydasie@gmail.com

Jeszcze raz serdecznie Wam dziękuję za udział w zabawie. Mam nadzieję, że już niedługo przygotuję kolejne tutki, już bez groźnej maszyny do szycia :))

czwartek, 4 lipca 2013

Praca konkursowa Patrycji i chwila oddechu

Szara codzienność odrobinę wyhamowała. Może ma to jakiś wpływ z szkolnymi wakacjami. Nawet jeśli ja nie mam do nich praw, to są inni uprawnieni, co na potęgę miasto opuszczają. No i dobrze - zawartość metali ciężkich w powietrzu powinna spaść . 
A może spociła się w tym upale i nie ma siły podstawiać mi nóg i kopać dołków. Wysiłek fizyczny jest bowiem wyjątkowo niemiły w wysokich temperaturach. Jakikolwiek by nie był to powód - niech nie przestaje działać. Udało mi się bowiem nawet bardziej niż trochę tknąć prac ręcznych, a tak konkretnie to wykonałam sowie kolczyki. 

Ale nim je Wam pokarzę zobaczcie jak Patrycja poradziła sobie z jednym z moich tutoriali :). Ponieważ nie uskutecznia blogowania (a szkoda :)) przesłała mi kilka fotek, które wezmą udział w Straaaaaaaaasznym konkursie.


Tak, tak - jeszcze trwa. Ale w najbliższą niedzielę trzeba będzie go zakończyć, więc radzę się spieszyć. Ale wracajmy do Tildowego misia Patrycji :)


Dotarła do mnie również przesyłeczka od Promyka z moją pierwszą Candy-nagrodą :)) Dziś zrobię fotki, to jutro (jeśli 1,5 kilo żywej wagi książkowej pt "Cantona" nie zwali mi się na nogę) Wam się pochwalę. Szczególnie, że prócz obiecanych skarbów dostałam kilka niespodziankowych przydasiów. Szczególnie jeden mnie zaintrygował... STOP - dziś niczego więcej ze mnie nie wyciągniecie.

Jeszcze raz zachęcam do wzięcia udziału w strasznym konkursie (prace zamieszczacie pod tym postem)

A teraz wracamy do sówek...
Zakochałam się w chusteczkach. Jest ich całe mrowie, są prześliczne - większość z nich. Nie mogłam oprzeć się sowom, dlatego zdecydowałam się zlecić wykonanie bazy do kolczyków w kształcie, który owe kolorowe ptaszyska by pomieścił :). W efekcie powstało coś takiego. Musze jeszcze popracować nad wykończeniem kolczyków, ale zapowiada się ciekawie :))






A Wy jak byście je wykończyły. I z góry uprzedzam - stanowczo odmawiam strzelania do ptactwa!;)

piątek, 28 czerwca 2013

Scenki z życia i fajnie, że przyszliście ale imprezki dziś nie będzie

Zdarza się czasem, że poproszona o odwiedziny goszczę u znajomych, czasem przyjaciół. Tzn - do przyjaciół też zaglądam, a nie, że znajomi czasem są przyjaciółmi, bo to bez sensu. Kiedy padnie hasło "na kawę i ciastko", naturalnie spodziewam się kawy i talerza ciastek, bo jedno tycie ciasteczko to w knajpie podają (tylko tych o zawyżonych rachunkach). Kiedy zaproszenie ogranicza się do "wpadnij, pogadamy" wówczas nie liczę na więcej niż szklankę wody, przy lepszych wiatrach (tj gdy kuchnia blisko miejsca pogaduszek się znajduje) może trafi się filiżanka herbaty.
Wprost przeciwnie. gdy zaproszenie podanie z ust teściowej - wówczas obiecany obiad na pewno się przytrafi, i to w ilościach umożliwiających wyżywienie kilku armii, niekoniecznie polskich. Najwięcej dostaje się oczywiście synkowi, ale i synowa czasem dobre słowo usłyszy " dołóż sobie ziemniaków Aniu, tak źle wyglądasz."
Zabawne, że moja prywatna waga każdego dnia jest innego zdania. 

Wszystkie te zdarzenia łączy jedno. Coś czego się spodziewacie (nie, nie mówię o dzieciach!!!), ustępuje miejsca rozczarowaniu. Kawa i ciastko, okazuje się być małą kawą "bo się spieszę, ale następnym razem to pogadamy dłużej). Gdy "wpadnij, pogadamy" przybiera postać "oj, sorry dziś nie mogę, muszę iść do lekarza". Co się zaś tyczy teściowej - jej "no, dobrze przygotuję tylko jakąś przekąskę" mówione jest niewidocznym atramentem.Zawód bierze się stąd, że stale daję się na ten tekst nabrać, więc zapominam wziąć własne kanapki.

Piszę to wszystko dlatego, że chcę byście wiedzieli, że doskonale wiem co, za dosłownie chwilę, Wy odczujecie.

Wybaczcie kochani, ale rozwiązania konkursu teraz nie będzie - przenosimy imprezę na przyszły tydzień. 
Nie będę pisać, że jestem zmęczona (bo jestem), przepracowana (no jak nie, jak tak) i ostatkiem sił piszę tego posta (stąd brak obrazków). Nie napiszę tego wszystkiego, bo pisałam w kilku poprzednich postach i nie ma sensu się powtarzać

To taka jakby trochę zła wiadomość, szczególnie dla moich imienniczek, które już zamieściły swoje prace pod konkursowym postem. Dobra wiadomość dla tych, którzy chcieliby wziąć jeszcze udział, ale stwierdzili, że nie zdążą. Jak się teraz wezmą do pracy, to jednak zdążą. Zastanowię się nad tym jak wynagrodzić wszystkim cierpienia, ale pozwólcie, że zacznę od siebie :))

Jednym słowem - konkurs wciąż trwa. No dobrze, przeliczyłam się - to trzy słowa, ale to nie powód by mi to wypominać ;p

UWAGA: Anonimowa użytkowniczko, co mi fotki swoich prac przesłałaś do zamieszczenia na moim blogu. Proszę, jeśli to nie problem , uczyń mi ten zaszczyt i wyślij je jeszcze raz. Twój e-mail zaginął pośród 4 prywatnych kont pocztowych i jednego firmowego ;(

sobota, 22 czerwca 2013

Huraaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Wygraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaałam!

Tydzień jeszcze się nie skończył, ale jeszcze wczoraj nic nie wróżyło, że mój stan psychiczny czy też fizyczny ulegnie drastycznym zmianom. Pomyliłam się.

O dziwo rano nie musiałam się zrywać. Filon co prawda kilka razy przeszedł się po mnie, nie omieszkując zamiauczeć mi do ucha, domagając się natychmiastowego zwleczenia ciała z łóżka i napełnienia jego miski żarciem. Bezwstydne zwierzę - przymilne tylko gdy mu w żołądku burczy. Jak w moim burczy, to mi obiadu nie przygotuje;>.

Później, gdy przy kawce zdecydowałam się jednak zaryzykować i odpalić pocztę, nie zalała mnie fala maili informujących o kolejnych porażkach, ale kilka krótkich wiadomości, z których wynikało, że najgorsze przeszkody w pracach nad sklepem mamy za sobą i możemy ruszać. Pozwoliłam więc sobie na wzięcie kilku godzin wolnego i wypad na działkę.Wysiłek fizyczny jest miłą odmianą od ciągłego przesiadywania przed kompem. Chociaż towarzystwo komarów zdecydowanie psuło mi nastrój.

I tak przechodzimy do głównego punktu programu. 
Gdy dotarliśmy z powrotem do domu, ja skupiłam się na wygrzebywaniu ziemi spod paznokci i użyźnianiu dłoni kremem nawilżającym. Jednocześnie zastanawiałam się, jak ulżyć swojemu zadkowi, który doznał wielu obrażeń podczas częstych strać z komarami. W tym czasie moja lepsza połowa, już serfowała na falach sieci, odbijając się to od jednej strony, to przemykają po drugiej. Nie bacząc na moje natarczywe drapanie się po tyłku, oznajm mi, że powinnam się ucieszyć, wygrałam jakieś candy. 
Minęła chwila nim dotarła do mnie powaga tych słów. Co prawda nie pamiętam bym ostatnio brała udział w jakimś candy, bo bloga totalnie zaniedbałam. Oczywiście facetom nie należy ufać, szczególnie gdy chodzi o candy, które im - najprawdopodobniej - kojarzy się ze słodyczami. A te ostatnie są w moim przypadku niewskazane. Musiałam sprawdzić sama.

A tu niespodzianka - jedno słodyczowe rozdanie ostało się na mojej stronie i do tego Promykowe, tj arcydzieła haftu krzyżykowego, za którego - jak szczerze napisałam w komentarzu pod Candy - mogłabym zabić. Być może mąż i kot Promyka podświadomie z obawy przez spełnieniem mej groźby zdecydowali się trafić na karteczkę z moim numerem. Cokolwiek nimi kierowało, jestem ogromnie wdzięczna, blada i niemal mdlejąca z zachwytu, że w moje łapki wpadnie to śliczne pudełeczko i etui na nożyczki. 
Pojawił się jednak mały problem. Otóż Promyk w przypływie dobrego serca wykonała jeszcze kilka innych drobiazgów jako nagrody pocieszenia. 
 

Osobiście uważam, że ze względu na moje przeciążenie psychiczne, jakiego doznałam na przestrzeni ostatnich tygodni, pocieszenie a i owszem, również mi się należy. Nie sądzę jednak by dwie uczestniczki, którym zamieszczone na obrazku przydasie przypadły w udziale, podzielały mój pogląd. ;(
Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i zagroziłam im poczęstunkiem niezwykle zabójczymi ciasteczkami, które mogę im podesłać , ale obawiam się nie zdradzą mi swych adresów. 

Ehhh. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego ;(

Promyku, jak już pisałam na Twoim blogu - buziaki dla męża, a dla kota smakołyk. Dla Ciebie - moja ogromna wdzięczność:))

piątek, 21 czerwca 2013

Przepracowanie, twórcza apatia i Atlas w chmurach.

Nie mogę patrzeć na komputery. A jednak od kilku dni jestem do nich podpięta. Ratunku  znikąd. Ale sama się o to prosiłam, więc zaciskam zęby i trwam ... czekam aż coś się wydarzy, albo zakończy.
Zachciało mi się nowych obowiązków ;(. Otóż nadzoruję obecnie prace nad uruchomieniem nowej księgarni internetowej skierowanej do ... kibiców. Hehe, tak też byłam zaskoczona pomysłem, ale z drugiej strony - książka to książka, a skoro są chętni by je czytać, to tylko się im chwali. W jednym miejscu zebrano tytuły poświęcone wszelkiej maści sportom. Jak się okazuje nasz rynek książki jest w tej kwestii ubogi. Zdaje się, że więcej książek o wampirzych kochankach i demonicznych kusicielkach wydano, niż o np łyżwiarstwie figurowym, czy siatkówce. Hmm, o łyżwiarstwie figurowym to chyba nic nie napisali, poza biografią Czerkawskiego, ale on dziwne te łyżwy miał :)

Jeśli myślicie, że założenie i uruchomienie sklepu internetowego jest proste, to radzę zastanowić się 10 razy. Prawie dwa miesiące prac informatyka, potem grafika. Wiecie, że teraz prawnik musi regulamin sklepu napisać??? Niby nic trudnego, ale wystarczy jakiś cytuję "niedozwolony zapis" mieć i karę można zabulić. GIODO, firmy kurierskie, pośrednicy płatności, wsparcie hurtowni. Zsynchronizować to wszystko - KOSZMAR!.
Od dni kilku testuję panel administracyjny, koryguję błędy w opisach itp. Jak już coś działa, to coś innego nawala. Jak naprawione zostanie, to co nawaliło, to przestaje działać, to co przed chwilą działało. Huczne odpalenie sklepu przesuwane jest po raz kolejny, a moje nerwy powoli przestają działać. W zasadzie to umysł przestaje działać - nerwy to tak przy okazji.

Nie wiem jakim cudem zdołałam kolejne rothkowe kolczyki wykończyć. Zupełnie nic nie czuję. ;( A gdy tak na nie patrzę to zastanawiam się skąd u licha w tych kolorach tyle życia. Przyglądam się czasem tubkom i słoiczkom z nadzieją, że może odrobina tej energii przeniknie jakoś na mnie. Ale nie - tylko palce sobie pobrudziłam. I raz - nos.

To Was może zaciekawi. Jeszcze zimą obiecywałam sobie zrobić ogrodowego ludzika, na którego przepis trafiłam w Doniczkowych inspiracjach (polecam). Wiosnę mamy już za sobą, a zebrane materiały leżą i czekają na lepsze czasy. I tak sobie powtarzam - w tym tygodniu się za niego wezmę. W kolejnym tygodniu mówię to samo... I w tym tygodniu wszystko na stół wyjęłam. Może w następnym zdołam powiązać sznurki :)


Kolejny raz, kolejny dzień odpalam YouTube i wyszukuję soundtrack do filmu Atlas chmur. Trafiam na wydłużoną wersję Openingu dzięki której się wyłączam.


Powiem Wam coś - te dźwięki są hipnotyzujące. Ale też nie potrafię przy nich wykrzesać niczego głębszego. Odpoczywam psychicznie od pracy, ale też poddaję się twórczej apatii. Zamykam oczy i odpływam. 
Dobranoc

niedziela, 16 czerwca 2013

Pierwsze kroki w świat biżuterii i o co chodzi z tym całym Rothko

Ostatnio robiłam za grafika - nie żebym jakoś specjalnie się w tym temacie kształciła, ale już dawno odkryłam, że jak chcesz coś zrobić na czas, to musisz zrobić to sam/ sama. Samouk jednak ma cięższe zdanie, bo wiele rzeczy robi na tzw piechotę. Ci co jadą samochodem z automatyczną skrzynią mają łatwiej - jeśli rozumiecie metaforę. Sama nie mogę w to uwierzyć, ale pracując po pracy do nocy nie sposób myśleć nawet o innych przyjemnościach niż intymna znajomość z łóżkiem i obecną w nim poduszką.

Jednak od jakiegoś czasu coś mnie intrygowało. Moja lepsza połowa podzieliła się ze mną informacją o nowej wystawie w Muzeum Narodowym. Wystawą, która od pierwszego dnia przyciąga tłumy widzów podziwiających prace malarza, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Mark Rothko zyskał popularność dzięki swoim obrazom, które w większości sprowadzają się do ... cóż - sami zobaczcie.

Uczyłam się historii sztuki i z przykrością muszę przyznać, że sztuki nowoczesnej nigdy nie polubiłam. Mam słabość do impresjonistów, nawet sztuka średniowiecza potrafi mnie zachwycić, ale zupełnie nie rozumiem jak można godzinami gapić się na ... plamy na płótnie. Chyba po prostu jestem staroświecka.

Lecz jak już powiedziałam - te dziwne obrazy strasznie mnie intrygowały. Stąd zrodził się pomysł na biżuterię. Materiały kupiłam jakiś czas temu, choć z myślą o dekupażu. Prostokątne bazy do kolczyków wydawały się w sam raz na zabawy kolorem a la Rothko.
Muszę przyznać, że coś w tym jest. Nie chodzi mi o samo malowanie, ale zabawę kolorami. :)) Oczywiście skupiłam się zestawieniach zbliżonych do tych, które wykorzystywał w/w malarz.

Miałam tylko kilka sztuk sobie pomalować, ale tak mi się spodobało, że  przygotowałam jeszcze inne zestawienia kolorystyczne (jak je wykończę, to zamieszczę fotki).

Moja pierwsza biżuteria - prosta, kolorowa, nie wymagająca jakiś specjalnych zdolności :)


Nadal nie rozumiem czemu ludzie zachwycają się obrazami Rothko. Zdaje się, że każde dziecko potrafiłoby go zastąpić. Z drugiej strony zdjęcia oglądane w necie nie robią takiego samego wrażenia, co oglądanie obrazów na żywo. Mam zamiar wybrać się na wystawę do MNK i przekonać się sama.

Hmm - może właśnie na tym polega fenomen . Wszyscy idą obejrzeć wystawę, nie by się zachwycać, tylko zrozumieć co takiego wyjątkowego jest w w tych obrazach. Stąd i cała popularność  malarza ;). Coś takiego dowodzi niezwykłego geniuszu - pytanie tylko czy malarskiego :).

środa, 12 czerwca 2013

Kici, kici, kici i cofam co powiedziałam

Było miło, ale się skończyło. Licznik blogerowy przyhamował i jedna dusza gdzieś przepadła. Wobec czego cofam życzenia setkowe, bo zwyczajnie mi się nie należą ;(. Czegoś takiego nie przewidziałam - w życiu codziennym takie rzeczy się nie przytrafiają, a jeśli już to, niezbyt często - wystarczy za przykład wziąć poranne ważenie ;p. Nie wiem jak Wy, ale mój wagowy licznik niechętnie się cofa ;)

Cóż - pewnie jakiś miłośnik psów się niechcący przyplątał i na widok kotów, oczywiście, z listy wykreślił. To pewnie lepiej, bo dziś o kotach będzie.

Mojego Filona co prawda nie zaprezentuję, bowiem gdzieś się ukrył skubany i czyha pewnie z nadzieją, że uda mu się znienacka mnie zaatakować. Taki staruszek, a wciąż mu figle w głowie.
A propos figli. 

5 rano, przez cienką barierę świata snu, którego oczywiście nie pamiętam, przenika ciągłe miauczenie. Rodzi się nieokreślone senne marzenie ukatrupienia futrzaka, który najwyraźniej postanowił uprzedzić równie bezlitosny budzik. Werbalne pouczenie kota z pozycji wciąż leżącej na niewiele się zdało. Coś miauczało i najwyrażniej nie zamierzało przestać. Przerażona, że cała rodzina zaraz wstanie na nogi, równie rozwścieczona co ja, podążyłam za natarczywym dźwiękiem, obiecując przy tym Filonowi, że jeść przez tydzień mu nie dam. Kota mojego w drodze do łazienki spotkałam. Siedział spokojnie i niczym sfinks gapił się na mnie, głosu przy tym nie wydając. Miauczenie wydobywało się z wnętrza łazienki. Mając w pamięci fakt, że posiadam kota, nie kotkę, nie bardzo wiedziałam czego szukam. W końcu odkryłam sprawcę zamieszania. Kotek, jak się patrzy, brązowo-kremowy z kokardką, wraz z Kłapouchym i jakimś brązowym miśkiem wyglądały z pralki, gdzie bez prania wstępnego wylądowały, celem pozbycia się warstw kurzu nabytych podczas niedawnego remontu. Skąd u licha mogłam wiedzieć, że w brzuchu pluszaka jakieś ustrojstwo siedzi, wydając kocie dźwięki przy okazji drobnego nawet nacisku. Piotrek nie bawi się zabawkami już od lat, ale że to jego ulubione były, to nie miałam serca by się ich pozbyć.

O 5 z hakiem musiałam ekspresowo operację przeprowadzić, rozpruć brzuch i wyjąć miauczący nieprzerwanie mechanizm. Błoga cisza nastała dopiero , gdy pozbawiłam go baterii. Spać mi się odechciało, zwłaszcza, że w sumie to powinnam wstać za niespełna 30 minut. Taka oto przygoda spotkała mnie dziś o poranku.

Trochę się rozpisałam i zapomniałam o fociach :). Wykończyłam kotka z papier mache :). Sama do końca nie byłam pewna jak ma wyglądać, ale chciałam by był szary :).  Nie nacieszyłam się nim za bardzo, bo od razu trafił do nowej właścicielki. 



No i udało mi się w końcu zdobyć puszkę po orzeszkach (jakoś nikt w domu za nimi nie przepada), dzięki czemu uzupełniłam kolekcję kocich puszek służących mi za pojemniki na pędzle. Tym samym wykorzystałam wszystkie wizerunki z kociej serii serwetek do dekupażu :)). Gorąco polecam - nie taki diabeł straszny jak go malują :)



Na wypadek, gdybyśmy się dziś nie spotkali - dobry wieczór i dobranoc :))

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Gdzie sie podziały wszystkie króliki i setka

Przyznam się do razu, że chociaż od lat ma do czynienia z bloggerem to do dziś wielu jego funkcji nie ogarniam. Jak u licha mam sprawdzić, kto też jest setną osóbką w gronie obserwatorów. A gdybym tak chciała nagrodę przyznać google-podglądaczowi numer 47?? To nie fair -względem wszystkich.

Z okazji nabytej setki życzę Wam wszystkim zdrowia, szczęścia i mnóstwa twórczych sukcesów.

A tak przy okazji czy ktoś wie gdzie podziały się wszystkie króliki z Królikarni? 

Siostrzeniec Grześ zadał mi takie pytanie, gdy wczoraj (przed ulewą) przybyliśmy do warszawskiej królikarni wysłuchać bajek dla dzieci czytanych przez Jerzego Radziwiłowicza. 

Co prawda króliki szybko przeszły na dalszy plan, gdy Grzesio, a wraz z nim zebrana w parku dzieciarnia odkryła, że w końcu trafił się dorosły, który chętnie z nimi rozmawia. 
Nawet Pchła Szachrajka nie miała takiego wzięcia jak Pan Jerzy, który niezrażony przerywał czytanie za każdym razem, gdy któreś z jego słuchaczy chciało podzielić się wiedzą w zakresie mrówek chodzących po schodach, ciężkiej wody w butelce i strupków. :))
Pamiętacie Grzesia??
Ale szczerze - żeby w Królikarni nie było królików??;(

piątek, 7 czerwca 2013

Chochliki i inne drobiażdżki

Jakiś czas temu trafiłam na stronę przefajnego sklepu - bez obawy - nie w Polsce ;). To by dopiero się porobiło, gdyby takie sklepy w naszym kraju zaczęły na potęgę powstawać - jeszcze byśmy powariowały, a już zdecydowanie zubożały :). 
Sklep, prócz mnóstwa produktów z różnych dziedzin rękodzieła oferuje również ciekawe inspiracje. I w tym miejscu muszę od razu się przyznać zakochałam się... 



Prawda, że urocze :)) To są Pixies - wróżki, albo chochliki jak kto woli. Nie mogłam się oprzeć i postanowiłam zrobić własne :))


Poszłam trochę na łatwiznę, bo buziaki gotowe wykorzystałam, ale ... cóż, same się do mnie uśmiechały :)

Nie mogłam też przekilkać obojętnie wobec papierowych zwierzaczków, które można dekorować na różne sposoby. 
W pobliskim papierniku dopadłam koniki i wygrzebałam lekko zakurzone serwetki i jakoś tak... samo wyszło. Nie są doskonałe - nie umiem zapanować do końca nad serwetkami - marszczą się skubane. Ale jak na pierwsze dekupażowe potyczki, to jestem ogólnie zadowolona.

Teraz na 'tapecie' jest ... kotek :) Jak widzicie - sam nie może się już doczekać swojego nowego wcielenia.
Gorąco polecam zabawy z papier mache - już samo malowanie sprawia ogromną frajdę :).

I na koniec przedstawiam Wam kubek pamiętający czasy szkolnych stołówek (dziś już nikt nie robi takich kompotów ;)) i Funduszu Wczasów Pracowniczych (moja mam w takowym kiedyś pracowała). Niewielka porcja filcu 4 mm, mulina i drewniane serduszko całkowicie zmienią klimat :). Mała podpowiedź - walka igły z takim materiałem jest niezwykle zacięta - najbardziej cierpią na tym palce. Z pomocą przyszedł mi dziurkacz - ale nie taki biurowy, tylko szewski. Wystarczyło zrobić drobne dziurki, tak jak w pasku i całość połączyć muliną.
Trzeba ułatwiać sobie nawet ulubione zajęcia :)).

A tak przy okazji, to witam nowych zerkaczy ! Ostatnio nie jestem zbyt wylewna, ale niech tylko skończą się te nieszczęsne remonty na moim podwórku to w końcu odżyję. Wtedy będzie mieli mnie dość :))


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Straaaaaaaaaaaaszny konkurs, ale nagrody też będą

Nie ma bata. Jak się powiedziało A, to trzeba dojechać do XYZ, bo jeszcze alfabet się wykolei. Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię zadzierać z ortografią! :)

Tak jak obiecałam ogłaszam konkurs. Straaaaaaaaaaaaaaaaszny to będzie konkurs, gdyż przetestuje Waszą odwagę, upór i chęci. Żywię jednak ogromną nadzieję, iż będziecie się przy tym dobrze bawić :))



Jak wiecie rybek na powietrze się nie łowi, stąd też najpierw zarzucę...

PRZYNĘTA znaczy się nagrody się pojawią 

Maksymalnie przewidziane są 3 nagrody. 

Nagroda nr 1 to wykonany przeze mnie Tildowy strach - 1 z trzech, widniejących na banerku.

Nagroda nr 2 to również wykonane przeze mnie zawieszki Tildowych serc + przydasie. Nagroda będzie dostępna, gdy w konkursie weźmie udział powyżej 20 osób.


Nagroda nr 3 to kupony tkanin bawełnianych + przydasie. Nagroda będzie dostępna jeśli w konkursie weźmie udział więcej niż 40 osób.

W wolnym tłumaczeniu - losowane będą 3 nagrody jeśli ilość uczestników konkursu przekroczy 40 osób. Ilość nagród uzależniona jest więc tylko od Waszych chęci :).

"Wszystko fajnie, tylko o co chodzi w tym konkursie?" -spytacie

Zasady są proste:
  1. Należy wykonać ozdobę bądź zabawkę na podstawie jednego z przygotowanych przeze mnie tutków, których listę zamieszczam poniżej.
  2. Fotografie wykonanego rękodzieła zamieszczacie na swoim blogu wraz z odnośnikiem do posta konkursowego.
  3. W komentarzu pod tym postem, zamieszczacie linka do Waszego wpisu, o którym mowa powyżej.
*Udział w konkursie mogą wziąć wszyscy, którzy posiadają bloga, bądź FB (gdzieś swoimi pracami musicie się pochwalić)
**Wysyłka możliwa tylko na terenie Polski.

Zasady przyznania nagród:
30 czerwca zbiorę wszystkie prace w jednym poście i zorganizuję głosowanie. Każdy będzie mógł oddać głos na max 2 prace (za wyjątkiem swojej). Głosowanie potrwa 2 dni. Spośród 5 osób, które zbiorą najwięcej głosów wylosuję 1, która otrzyma nagrodę główną.
Następnie spośród wszystkich uczestników (za wyjątkiem zwycięzcy NNR1) wylosuję 2 osoby, które otrzymają nagrody pocieszenia :).
Przewiduję, że całkowite rozstrzygnięcie konkursu nastąpi najpóźniej do 7 lipca.

Lista tutków do wykorzystania:
Ozdoby z filcu - sposób na ścinki

W razie jakby pojawiły się problemy ze zrozumieniem jakiegoś elementu instrukcji - proszę piszcie w komentarzu pod konkretnym tutkiem. 

Powodzenia!

Kciuków nie trzymam, bo są mi potrzebne.

niedziela, 2 czerwca 2013

Filce we włosach i prawie foka

Ciężko zaprezentować gumki do włosów, gdy ma się syna, nawet takiego, co posiada włosy dłuższe niż wszystkie jego koleżanki w klasie. Norbi zgodził się przekazać moje wyroby swojej córeczce, która od razu przywłaszczyła sobie błękitno-szarą wersję.
Poznajcie Olę, a przynajmniej jej małą część uzbrojoną w filco-frotki :)

Chciałam też podzielić się z Wami moim nowym odkryciem. Książka, co prawda, jest już na rynku od dłuższego czasu, ale jakoś mi umknęła.

Smoki i misie z pomponów. 

Wydanie jest skromne - wielkości zeszytu szkolnego z niewiele większą ilością kartek (mam na myśli szkołę podstawową - nie gimnazjum :). Same pomysły są jednak bardzo fajne. Postanowiłam spróbować sił i wykonać FOKĘ. 


O ile zrobienie pomponów, niekoniecznie w kształcie standardowych, okrągłych pomponów było nawet całkiem przyjemne, to po złożeniu elementów do kupy... Cóż efekt nie był powalający. Foka wyszła jakby spodziewała się trojaczków. Potraktowałam ją nożyczkami, niczym rasowego pudla. Trochę pomogło, chociaż zdaniem mojego dziecka mojej foce bliżej do morsa...    


Najchętniej to zrobiłabym smoka, ale tyle przy nim roboty, a ja nie wiem jak się nazywam ;(

czwartek, 30 maja 2013

Ozdoby z filcu - sposób na ścinki

Jak nie komary, to wycieczka rowerowa. Moje cztery litery domagają się leczenia i masażu:). Nie wiem jak Wy, ale bez względu na to, ile razy igłą potraktuję swoje paluszki, to z chęcią powracam do ręcznych robótek. Na rower nie wsiądę pewnie przez tydzień. 

Tyle ścinków pozostało po moich ostatnich działaniach na filcu. Jak ktoś nie pamięta - to zapraszam do zapoznania się z przepisem na breloczki :)

Filc to bardzo ciekawy materiał. Nie pruje się, nie siepie - nie trzeba go obszywać jak większości innych tkanin. To czyni każdy, nawet drobny jego fragment wciąż zdatnym do użycia. 

Niektórzy wykorzystują resztki filcu do wypchania zabawek, ale mnie osobiście byłoby szkoda. Pomysł na wykonanie ozdób do włosów zaczerpnęłam z książki Filcowy zawrót głowy, którą gorąco polecam - szczególnie dla amatorów tego materiału. Ale to nie wszystko - inspiracje można znaleźć we własnym otoczeniu. Tylko nasza wyobraźnia może nas ograniczyć :)

PrzydaSie:
- resztki filcu w różnych kolorach (głównie gr 1mm, ale nadadzą się również grubsze filce)
- frotki
- gumki do włosów
- agrafki bądź zapięcia do broszek
- guziki, koraliki, tasiemki - co tylko macie pod ręką i Wam się spodoba
- klej vikol bądź magic
- klej na gorąco 
- mulina

Frotki i gumki. Wykonanie jest niezwykle proste. Wycinamy kilka rożnych kształtów, zszywamy najpierw same filcowe elementy, a następnie przyszywamy je do frotek czy gumek.


Ja jako bazy użyłam szarego filcu 4mm, zamocowałam gotowy skrapek z tkaniny i przyszłym malutki guziczek z Papermanii. Zszyłam muliną najpierw elementy, a następnie przyszyłam je do frotki. Oczywiście można użyć kleju na gorąco, ale w tym konkretnym przypadku uznałam, że takie rozwiązanie jest zbędne.

Pyki i broszka. Wykonujemy je podobnie jak ozdoby frotek, ale tym razem łączymy je z metalowymi elementami za pomocą ciepłego kleju. Filc rewalacyjnie łączy się z metalem. Gwarantuję, że ozdoba nie odpadnie np od sprezentowanej babci filcowej broszki :)

Przepis na filcowy kwiatek
W książce Filcowy zawrót głowy, przy okazji innego projektu, autorka pokazała jak wykonać kwiatek. 


Wycinamy 5 płatków większych i 5 mniejszych z dwóch różnych kolorów filcu 1mm. Następnie za pomocą vikolu, lub kleju magic przyklejamy mniejsze płatki do większych.


Gdy klej wyschnie, płatki przeszywamy je muliną, a następnie ściągamy oba końce nici tak, by filc zmarszczył się, dzięki czemu otrzymamy kształt kwiatka. Ja , jako środek, wykorzystałam guzik, ale można go wykonać z filcu bądź koralików. Kwestia gustu. Gotowy kwiatek przykleiłam ciepłym klejem do tzw pyków. 

Efekty widzicie poniżej :) To zaledwie kilka przykładów, ale wierzcie mi - możliwości jest dużo więcej i są w zasadzie nieograniczone :) 


To jedna z chwil, gdy zazdroszczę innym posiadania córek. Mój syn, mimo iż ma włosy sięgające niemal do pasa, raczej nie da sie namówić na noszenie którejkolwiek z moich ozdób... 
Chyba, że ... Ha! Wpadłam właśnie na pomysł. Muszę doprecyzować szczegóły:) Może się uda...

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).