wtorek, 23 września 2014

Sztuka tatuażu Russa Thorne'a w domowej bibliteczce


Gdyby kogoś interesowała Sztuka tatuażu, to gorąco zachęcam do zakupu albumu o w tym właśnie tytule, wydanej nie tak dawno przez wydawnictwo Buchmann. Książka jednak do lekkich nie należy i bynajmniej nie mam na myśli jedynie jej wagi :).  Przyznam, że choć tematyka bardzo mi się podoba, to nie śledzę wiernie ani trendów, ani ich twórców. Dlatego z ciekawością zaczęłam przeglądać kartki i się zachwyciłam :).

Słowo klucz to Sztuka - nie jest to bowiem książka dla każdego. Autor nie pisał jej z myślą o młodzieży chętnej zaimponować delfinkiem na pośladku czy prostym tribalem na bicepsie podczas parady na plaży. Ogrom fotografii, jaką tu znajdziecie przedstawiają 'obrazy' wykonane na ciele. To dzieła, dla których płótnem jest skóra, a szczeciny pędzla zastępują igły. Bolesne skojarzenie :). Ale prawdziwe. Bo zazwyczaj pierwsze pytanie, jakie nasuwa się każdemu, kto chce mieć tatuaż, to: Czy to boli?  Sam autor pisze:


"Odpowiedź na pytanie czy tatuowanie boli, brzmi: tak. Przecież igły są wbijane w skórę, to musi boleć. Jak bardzo - tego nie da się przewidzieć. To zależy od tatuażysty, klienta, umiejscowienia tatuażu i pogody (prawdopodobnie). [...] To dobry ból, a kiedy tatuaż jest już gotowy, przestaje się o nim pamiętać."


Ale nie myślcie od razu, że książka jest poradnikiem dla chcących się wytatuować. Zaledwie kilka ostatnich stron poświęconych jest procesowi przygotowania, wykonania i zabezpieczenia tatuażu. Cała reszta to historia... 
Opowieść o początkach tatuażu pamiętających czasy pierwszych ludzi, a nie jak spora większość społeczeństwa uważa - pierwszego, wybudowanego więzienia. Czytając ma się wrażenie, że płynie się z czasem. Pozostawiając za sobą zmumifikowane ciało Otziego (ok 3300 r.p.n.e.), pokryte ponad 50 prymitywnymi rysunkami, wykonanymi sadzą. Liczne plemiona, pojawiały się i znikały, a wraz z nimi tatuaże ochronne i wojenne. Żeglarze, wilki morskie , wracając do domu przywozili nie tylko rum i sprośne przyśpiewki, ale również tatuaże, wykonane przez tubylców napotkanych na oddalonych wyspach. To dopiero początek opowieści, do której przeczytania gorąco zachęcam.

Sztuka tatuażu to również portfolio - znajdziemy tu krótkie notki i prezentację prac wybranych tatuatorów. Mnie ich nazwiska niewiele mówią, ciekawe są jednak informacje o nich podane skupiające się głównie na początkach pracy oraz stosowanych metodach, podejmowanych tematykach. 
Bo to właśnie temat jest najważniejszy w tatuażu. Może pytanie 'co ma oznaczać?' jest mocno uproszczone, ale w zasadzie do tego się sprowadza. Russ Thorne zebrał w swojej książce podstawową wiedzę - opisał różne style, najczęściej podejmowane motywy, techniki wykonania i symbolikę najpopularniejszych elementów, takich jak czaszki, krzyże, smoki wschodu czy kwiatu lotosu, na różach skończywszy :). Taka encyklopedia dla początkujących. Zarówno przyszłych mistrzów, jak i ich 'chodzących dzieł '.


Pozwolę sobie ponownie stwierdzić, że jest to ciężka książka. Kredowy papier, twarda oprawa i 200 stron... Tak po prawdzie bliżej jej do albumu, w którym na równi czytelnik doceni i treści i fotografie. Te ostatnie są po prostu piękne. Wykonane przez profesjonalistów, barwne, przedstawiające zarówno całe tatuaże, jak i drobne szczegóły. Dopracowane w każdym szczególe - począwszy od charakteryzacji modeli, na grze światła i cienia skończywszy. 

Cmokać nie będę, ale wydanie jest zdecydowanie atrakcyjne. Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż nie mamy do czynienia z przedrukiem napisanego przez poprzednie pokolenie zbioru. Książka Tattoo Art: Inspiration, Impact & Technique from Great Contemporary Tattoo Artists w oryginale pojawiła się na rynku w drugiej połowie 2012 roku i zebrała wiele pozytywnych recenzji.

niedziela, 14 września 2014

Mój pierwszy exploding box!

Scrapbooking to dla mnie nowość. Od dawna jednak podziwiam prace Ladybug, Wiśni czy Groszka i nie mogę się nadziwić, jak piękne rzeczy można zrobić z papieru, jak niezwykłą można zrobić kartkę świąteczną, albo wyjątkowy prezent w zastępstwie znudzonych i przewidywalnych bombonierek. 


Pierwsza myśl, że mogłabym sama spróbować, powstała z chwilą jak zobaczyłam stan rodzinnych albumów zostawionych pod pieczą mojego ojca. Zgroza! Wiele zdjęć zostało wyjętych z albumu i poniewierały się po różnych szufladach. Inne zostały  powyrywane i  pogniecione przez młodsze rodzeństwo, które nie do końca zdawało sobie sprawę, jak delikatne mogą być zdjęcia. I niektóre ... nie do odtworzenia, bo klisze przepadły podczas kolejnej przeprowadzki rodziców, a zdjęcia cyfrowe przestały istnieć wraz z dyskiem twardym niejednego komputera. 
Mężczyźni, szczególnie byli wojskowi, nie zwracają specjalnie uwagi na emocjonalne pamiątki, takie jak choćby zdjęcia. Nie przedstawiają często dla nich namacalnej wartości. Póki żyła moja mama, przynajmniej wszystko było na miejscu, ale gdy jej zabrakło - wszystko się posypało. Nie tylko zdjęcia zresztą, ale to historia na inny post, otulony czernią i ... dużą ilością alkoholu. 
Co mogłam, zabrałam. Mam nadzieję, że znajdę czas by poskładać do kupy historię mojej rodziny. A jeszcze większą, że zdołam nadać jej nową oprawę właśnie dzięki scrapbookowej metodzie.

I tak pewnego dnia, tuż po kolacji ze znajomymi, którzy spodziewali się swojego pierwszego dziecka, uznałam, że muszę spróbować zrobić scrapbooka - tym bardziej, że Tildowego królika już przekazałam na ręce przyszłego taty, więc na powitanie urodzinowe przydałoby wymyślić coś innego. Tzw. eksplodujące pudełka szczególnie mi się podobały, więc nie zastanawiałam się długo...

I wiecie co? To nie jest takie trudne - przynajmniej złożenie tego do kupy :) Najwięcej czasu zajmuje obmyślenie co ma się znaleźć w takim boxie, jakie kolory, papiery i dodatki użyć, ale już samo wykonanie jest czystą przyjemnością i nie zajmuje wiele czasu. 

Zdecydowałam się na zakup gotowego szablonu exploding  boxu o wymiarach 10x10 cm, a potem kilka dni wybierałam dodatki i papiery, których oferta jest po prostu przerażająco duża. Większość drobiazgów jak ozdobne ramki, skrapki w kształcie motyli i kwiatów są bardzo tanie. Ale to tylko pozory, bowiem jak nie oprzesz się wrzuceniu do koszyka wszystko co Ci się podoba, można spokojnie wydać na te ozdoby średnią krajową pensję;). 

Dziś już wiem, że przed dokonaniem zakupu należy się poważanie zastanowić nad kształtem planowanego scrapbookowego prezentu. Kształt i zastosowane dodatki nawet zwykłej kartki z życzeniami należy dobrze przemyśleć - szczególnie jeśli mają to być prace okazjonalne, a nie przeznaczone do odsprzedaży. Dokonując zakupu warto trzymać się pierwotnych założeń, co oszczędzi portfel.

Ja niestety złapałam bakcyla :). Każdego dnia przeżywam katusze zastanawiając się na co powinnam przeznaczyć chwile wolnego czasu, które zdarzają się mnie nawiedzać. Czy zrobić kolejnego królika (mam nowy szablon:))), czy wykonać wiewiórkę, na którą wzór znalazłam w Burdzie. A może zrobić nową bransoletkę, pomalować doniczki, zrobić ziołowy ogródek w puszkach po kukurydzy... Tak dużo pracy, tak mało czasu...

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).