wtorek, 20 października 2015

Recenzja: Powrót do dziecięcych marzeń z OGRODEM CZASU

Na wstępie od razu uprzedzam, będzie sporo zdjęć - więcej niż zwykle, a i tak wierzcie mi - mocno się ograniczałam. Uprzedzam również, że będzie mnóstwo ohów i ahów (podobno jeśli chodzi o westchnienie, to pisze się przez 'h') - mój obiektywizm odzyskuje siły w sanatorium jakimś albo jest na zagranicznej wycieczce - kto go tam wie. Jakby co - to nie moja wina, że nie jestem w poniższej treści obiektywna.

Jak tylko przewróciłam kilka pierwszych stron Ogrodu czasu wiedziałam, że to będzie moja ulubiona kolorowanka. I bynajmniej nie dlatego, że na ostatniej stronie okładki widniał sympatyczny napis:


Czyż to nie piękne?! Powiem Wam w sekrecie, że często recenzentom trafiają się książki jeszcze bez oficjalnej okładki (a przynajmniej mi się takie trafiały) - egzemplarz jedynie z tytułem, przypominający bardziej zapomniany brulion czyjejś jakiejś pracy naukowej, kurzący się gdzieś w bibliotece. Wielkie dzięki składam ludziom z wydawnictwa Vesper za tzw pomyślunek :)

No dobrze, pewnie chcecie zajrzeć do środka. Zapraszam ...


Ogród czasu to nie jest tylko kolorowanka - to PRZYGODA. Trochę jak Alicja w Krainie Czarów z tą różnicą, że tu nie ścigamy królika, a wróżkę i nie wpadamy do dziury, ale do ... zegara.



Krótka opowieść o dziewczynce zafascynowanej starym zegarem, przyniesionym przez jej ojca pozwala wczuć się w atmosferę i podążać za wróżką. Pewne jest jednak jedno - to nie jakaś tam dziewczynka będzie przemierzać kolejne strony i kolorować napotkany świat. To będziesz TY posiadaczko Ogrodu czasu :).


Zazwyczaj na potrzeby recenzji koloruję jeden obrazek , ewentualnie kilka elementów z różnych stron, żeby sprawdzić jak się rysuje. W tym przypadku niemal całą sobotę spędziłam z kredkami w ręku. Oczywiście stosunkowo wcześniej uprzedziłam domowników, że fizycznie to może i przebywam w tym samym wymiarze co oni, ale obiad to lepiej będzie jak zamówią z dostawą do domu.


Zawsze darzyłam bardzo mieszanymi uczuciami zegary - taka miłość przeplatana z nienawiścią. No bo jak się człowiek ma wyspać, jak co 30 minut wielki skrzyniowy zegar robi BIM, a o pełnych godzinach jeszcze BAM i to w liczbie mnogiej. Mord w przekrwionych oczach mam na widok kukułki, która przymierza się do zrobienia kolejnego KU- KU o 2 nad ranem. Niektórym to jakoś nie przeszkadza. Za to ja w domu mam wyłącznie cyfrowe zegary, których głośnie tykanie nie przypomina mi co chwilę o przemijaniu.


Nie zmienia to faktu, że zegary są piękne - i nie brakuje ich w tej kolorowance. Są w domach, na domach, na ulicy, w chmurach... Są koła zębate, domy z cegieł, tapety w kwiaty, wesołe miasteczko i balony. Jest nawet sowa. Wszystko stylowe i wytworne . Nic tylko wzdychać i się zachwycać

Jeszcze zanim wzięłam się za kolorowanie, przypomniałam sobie, że mam pewien zapas zegarów w stylu Vintage w szufladzie. I to całkiem spory zapas bo w sumie ok ...hmm, 6 sztuk z jednej strony, 6 z drugiej... 10 pasków - tak coś koło 120 sztuk :))

Jeśli pierwszy szok już minął, to przedstawiam Wam owe zegary:




Kiedyś planowałam rozpocząć produkcję kartek urodzinowych z zegarami w tle, ale jakoś czasu nie starczyło. Kartonik jest jeden, ale dwustronny. Co oznacza, że trzeba wybrać konkretny model, bo wycinając jedne ten z drugiej strony może być ucięty;> I owszem - to nietypowe , ale prócz kolorowania postanowiłam Ogród czasu dodatkowo ozdobić.


To był najlepszy mój pomysł od ... nie pamiętam jak dawna, może ubiegłego wtorku, ale zdecydowanie najlepszy tej soboty, kiedy bez wytchnienia nakładałam kolory na kolejne elementy obrazków.



Oczywiście nie wykończyłam tego obrazka i nie przykleiłam tarczy zegara - chciałam Wam pokazać inne plansze, a do tej wrócę w kolejny weekend.

Oto kolejny zegar, który odwiedziła dziewczyna z opowieści (i ja :)). Ten również będzie miał doklejoną tarczę, ale dopiero po ukończeniu kolorowania. Obrazki są bowiem z obu stron kartki, więc gdybym zdecydowała się od razu przykleić kartonik z zegarem, to kolorując po drugiej stronie kształt zegara mógłby się odbić. Dlatego prace scrapbookowe zostawię sobie na koniec.



A skoro mowa o scrapbooku, to zostało mi sporo drobnych elementów, które również mogę w tej kolorowance wykorzystać. Niebo pomalowałam na niebiesko i większość gwiazd również będę kolorować, ale zobaczcie jaki ciekawy efekt można osiągnąć dodając kilka drobniutkich, papierowych gwiazdek.


W Ogrodzie czasu znajdziecie również kilka stron, gdzie można uzupełnić obrazki własnymi rysunkami. Czasem chodzi o niewielki motyw, ale są też strony takie jak te, gdzie jest sporo miejsca do rysowania. A gdyby tak dodatkowo ...



Jeszcze nie wiem czy tak zakomponuję tę stronę. Najpierw muszę całą książeczkę pokolorować, bo jeśli wkleję dużo różnych scrapków, to kolorowanie będzie raczej niemożliwe. 

Jak już skończę Ogród czasu przestanie być kolorowanką a stanie się książeczką z kolorowymi obrazkami i historyjką, którą można opowiadać dzieciom.
Co ważniejsze - każdy, kto tchnie 'życie' w tę kolorowankę zrobi to na swój unikalny sposób - nigdy nie będzie dwóch takich samych książeczek, ani takich samych opowieści. Zaczęły się tak samo, ale każda może się zakończyć inaczej. Tak naprawdę to zależy od czasu i chęci kolorującej osoby. Wiek, ani płeć czy zdolności plastyczne nie mają żadnego znaczenia.

Ponieważ zostało mi jeszcze 9 kartoników z dwustronnymi zegarami oraz mix scrapków, to dodam je do pierwszych zamówień na kolorowankę Ogród Czasu w decomade.pl. Być może znajdzie się kilka osób chętnych do dodatkowego ozdobienia książeczki.

http://decomade.pl/produkt/2039-ogrod-czasu-artystyczna-kolorowanka-scrapki


poniedziałek, 19 października 2015

Maszyna do szycia bez użycia nici czyli co to jest Sew Cool Sewing Machine?

http://decomade.pl/produkt/2113-sew-cool-maszyna-do-szycia
Polski producent klocków - Cobi - prócz własnych produktów zajmuje się również importem zabawek. I o ile zazwyczaj ich firma kojarzy się z ofertą raczej dla chłopców śmiem donieść, iż zajęli się dystrybucją maszyny i akcesoriów do szycia z serii Sew Cool Sewing Studio.

Powiecie fajowo - maszyna do szycia na tyle bezpieczna by mogły używać jej sześciolatki!

To przypomniało mi moją pierwszą przygodę z maszyną do szycia - niebieską, plastikową zabawką na korbkę, którą mama kupiła 'od ruskich' jak miałam może 7 lat. Szycie na niej było mordęgą, ale pamiętam, że udało mi się uszyć jakąś sukienkę dla laki (czytaj - zszyte 2 boki i doszyte tasiemki na ramiączka;>). I oczywiście kochałam ją przez równe 5-6 dni :). Do szycia wróciłam już jako nastolatka pedałując na babcinym Singerze :)

Dziś jak patrzę jakie cudeńka produkowane są z myślą o dziewczynkach, to gdzieś w okolicy żołądka ściska mnie zazdrość. I myślę sobie, Bozi, co ja bym zrobiła, gdybym w dzieciństwie miała tę maszynę. Co zabawniejsze czasem myślę, że fajnie byłoby mieć ją dziś i móc się pobawić :). I tak ciekawość wzięła górę i postanowiłam chociaż o tym intrygującym produkcie poczytać.
 
I tak - na stronie dystrybutora nie ma wzmianki o tym jak działa maszyna. Możecie się natomiast dowiedzieć, że działa i to bez wykorzystania nici, gwarantując tym samym, że dziecko nie zszyje sobie palców i nie będzie mieć problemów z plątaniem się nici. Podobne treści znajdziecie na stronie oficjalnego producenta. O tutaj. Włącznie z masą fotek, projektów i filmikiem zachęcającym dziewczynki do szycia.

Dowiecie się ile fajnych dodatków producent daje 'na start' i ile można dodatkowo zakupić. Zobaczycie, że szycie tą maszyną wydaje się być niesamowicie proste i może sprawić frajdę Waszemu dziecku. I jak ja pomyślicie, że to może być właściwy prezent na zbliżającą się gwiazdkę.


Ale zanim wydacie 150-230 złotych, może jednak warto dowiedzieć się co to za ustrojstwo i czy faktycznie warto je kupić. Ja Wam tego nie powiem - nie będzie mi raczej dane przetestowanie tego urządzenia. Jednak postanowiłam ułatwić przynajmniej niektórym mamom życie i pogrzebać w sieci.

Znalazłam kilka anglojęzycznych recenzji z czego najbardziej trafne prezentuję poniżej:

Jedna napisana przez - uwaga - mężczyznę, recenzenta głównie telefonów komórkowych, jednak szczęśliwego (mam wrażenie) posiadacza córki lat 8 (na czas pisania recki)

Drugi tekst przygotowała blogerka Christina Morld specjalizująca się w ocenie maszyn do szycia, co czyni ją bardzo wiarygodną jako testerkę maszyny Sew Cool

Obie recenzje są zgodne co do jednego - Sew Cool jest przede wszystkim ZABAWKĄ - bardzo bajerancką, zdecydowanie zachwycającą i mogącą zauroczyć małe kobitki, jednak wciąż zabawką. 



Dlatego przed zakupem warto zastanowić się czy tego właśnie szukacie dla swojego dziecka. 

Nie jest to też bowiem maszyna do szycia. Jej działanie jest bardziej zbliżone do filcowania. W bezpiecznej, plastikowej obudowie znajdują się wszakże igły, ale ich zadaniem jest przebicie jednej warstwy filcu drugą warstwą filcu. 

Producent przygotował wiele gotowych zestawów do zakupienia działających tylko z maszyną Sew Cool. Oficjalnie też podkreśla, że żadne inne materiały nie mogą być używane. Recenzenci na szczęście sprawdzili tę tezę i stanowczo jej zaprzeczają. Nie ma więc ryzyka, że po zakupie drogiej zabawki, konieczne będzie dokupowanie do niej drogich dodatków :). Maszyna działa również z innymi tkaninami.

Pojawiła się też kwestia ewentualnego uszkodzenia. Chociaż testujący zapewnili, że jakościowo maszyna jest bardzo dobrze zrobiona, to jednak jest to zabawka i do jako takiej nie przewidziano części zamiennych, z czym mamy do czynienia przy normalnych maszynach do szycia. 

Córki obojga autorów recenzji były oczywiście zachwycone urządzeniem i nie omieszkały wykorzystać wszystkich dostępnych materiałów do wykonania przytulnych zabawek. Korzystały również z pomysłów i projektów dostępnych na stronie oficjalnej Sew Cool Sewing Studio. Nie dowiemy się jednak czy i kiedy zabawa się im znudziła. Można się spodziewać, że jak w przypadku każdej nowinki, tak i ta wcześniej czy później pójdzie w odstawkę. Może jednak zaszczepi w dziewczynach smykałkę do szycia czy projektowania, co według mnie jest przydatnym hobby.


Nie jest moim celem zachęcanie czy też odstraszanie od zakupu maszyny  Sew Cool. Produkt ten dostępny jest również w decomade.pl w dość przystępnej cenie. Uważam jednak, że każdy ma prawo wiedzieć co kupuje, a niestety bardzo często opisy producentów nie mówią tego jasno. Jak tylko zobaczyłam tę maszynę w hurtowni zachłysnęłam się jej wyglądam i możliwościami i pewnie wiele kobiet zareagowałoby podobnie Obie recenzję jednak ostudziły mój entuzjazm, dzięki czemu ewentualnego zakupu dokonywałabym bardziej świadomie. Jeśli jesteście ciekawe czy ja kupiłabym swojej córce tę zabawkę, to powiem Wam jedno:

O Boziu, jak to dobrze, że mam syna!

środa, 14 października 2015

Flamastry pędzelkowe czyli pisak i pędzelek w jednym

Przeczesując ofertę flamastrów, nie tak dawno trafiłam na ciekawe połączenie pisaka i pędzla. Oczywiście miałam już do czynienia z takimi końcówkami przy okazji testowania BIC Visaquarelle. Tym razem przetestowałam na kolorowankach dla dorosłych flamastry firmy Koh i Noor. Powiem krótko - warto po nie sięgnąć :).

Mazaki z serii Brush mają zdecydowanie cieńszą końcówkę, niż ich odpowiednik firmy BIC, dzięki czemu można nimi swobodnie kolorować nawet bardzo drobne elementy.


Oprawka pisaka ma ergonomiczny kształt, dzięki któremu wygodnie się go trzyma. Jednak najlepsza jest sama końcówka - może nie widać tego na zdjęciu, lecz jest bardzo miękka i super delikatna. 


I tak też daje się prowadzić po papierze. Absolutnie nie potrzeba jej mocno dociskać - wręcz przeciwnie wystarczy leciutko musnąć czubkiem flamastra by kolorować drobne kwiatki, listki czy kropeczki.
Oczywiście nie musicie wierzyć mi na słowo, w końcu od czego są obrazki? Na początku poddałam testowi kolorowankę Kocham kolorować, która ma dość cienkie kartki jak również mnóstwo drobnych motywów.


Jak widać na zdjęciach, mimo widocznej, z pozoru grubej części piszącej, można bez obaw 
zabarwić mocno ozdobione 'babuszki' :). Wystarczy leciutko dotknąć papieru by zostawiły delikatny ślad. Czasami miałam wrażenie, że nie dotykam powierzchni kartki.

Ponadto kolorowanie flamastrami Brush Fibre Pens  jest bardzo przyjemne :). Nie 'skrzypią', co często przytrafia się zwykłym mazakom o twardych końcówkach.

Mają również niezwykle intensywne, żywe kolory, co zapewnia atrakcyjny efekt końcowy. Ale co ważniejsze - NIE PRZEBIJAJĄ na drugą stronę papieru. Aby mieć pewność  sprawdziłam na innych kolorowankach.

Do tej pory, kontakt z flamastrami najgorzej znosił papier w Tajemnym ogrodzie. Użyty w niej papier nie jest gładki, przypomina trochę mocno sprasowany papier czerpany, gdzie pod wpływem tuszu - w tym przypadku z mazaków - widoczne stają się drobne włókienka. Gwoli dokładności kolejna kolorowanka Johanny Basford czyli Zaczarowany las jest wydrukowany na tym samym papierze;>.


Ale wróćmy do flamastrów pędzelkowych Koh i Noor. Całkiem przyjemnie się nimi kolorowało. Trzeba oczywiście uważać i nie poprawiać wielokrotnie rysowania w tym samym miejscu, bo ten konkretny papier dobrze wchłania tusz. Przy delikatnym kolorowaniu samym czubkiem flamastrów można mieć pewność, że obrazek nie 'przebije' na drugą stronę.
Na zdjęciu poniżej widać odwrotne strony z Kocham kolorować i Tajemnego ogrodu w miejscach, gdzie z drugiej malowałam flamastrami.


Nie mogłam oczywiście przepuścić okazji by przez chwilę chociaż pokolorować projekty mojej ulubionej ilustratorki czyli Valentiny Harper :)). Na warsztat wzięłam Zwierzęta od których ciężko mi się zawsze odrywać.

Ale co zrobić - testować flamastrów w nieskończoność nie mogę, a praca czeka ;(.


Poniżej widzicie zapewne kształt motyla przebijający przez kartkę. I tu uwaga - zrobiłam to zdjęcie z premedytacją 'pod światło', żeby było widać, 'pod spodem' faktycznie jest coś namalowane. Jednak normalnie flamastry nie przebiły w kolorowance i motyl jest widoczny tylko z tej właściwej strony :))


Mam nadzieję, że uznacie za przydatny ten krótki test produktu. Na rynku jest tyle różnych artykułów do rysowania, że czasem trudno się na coś zdecydować. A szuflada pełna niezdatnych do malowania flamastrów do niczego się nie przyda. Być może dzięki temu i kolejnym (mam nadzieję) testom zaoszczędźcie nie tylko miejsce w szufladzie, ale i pieniądze.


Pech chciał, że akurat gdy zdecydowałam się na zrobienie recenzji flamastrów pędzelkowych Koh i Noor, ich ilość w hurtowni była niewielka - obecnie w decomade.pl mam już chyba tylko 1 sztukę. Ale nowa dostawa jest w drodze.

Niecierpliwych natomiast mogę zachęcić do zakupu nietuzinkowego zestawu, w którego skład wchodzą 3 rodzaje flamastrów :


- 10 kolorów standard, czyli tradycyjne mazaki określane mianem szkolnych
- 10 kolorów brush - opisane powyżej
- 8 kolorów + 2 magic - flamastry o których pisałam wcześniej tutaj, w które zmieniają swój kolor pod wpływem zastosowania specjalnego flamastra.

Taki komplet nie jest drogi, a jednocześnie pozwoli osiągnąć szeroką gamę efektów plastycznych.

sobota, 3 października 2015

Wokół szydełka i BOA z łańcuszka

Nostalgia mnie chwilowa dopadała. Jako mała dziewczynka nie zdawałam sobie sprawy jak ważna może być taka babcia, co potrafi sama fartuch uszyć albo zrobić skarpetki na drutach. Dziś pluję sobie w brodę, że nie 'wyciągnęłam' od nich więcej wiedzy. Stanowczo twierdzę, że żadna książka nie nauczy szyć, czy dziergać tak dobrze jak prywatna babcia. 

Henryka nauczyła mnie szyć na maszynie - a raczej jak jej używać by uszyć prostą kieckę dla laki. Dopiero po narodzinach syna uznałam, że tę konkretną umiejętność warto rozwijać. Renia pokazała jak wyszywać, wykonać mereżki, zrobić szalik na drutach i inne drobiazgi, które mogłam ogarnąć jako dziecko. Później jak to w życiu bywa, głupoty zaczęły mi chodzić po głowie (jak to mawiała mama) i teraz muszę zdać się na poradniki.

Widząc te cudowne szydełkowe zabaweczki Ani z bloga Małymi kroczkami od dłuższego już czasu zachodzę w głowę jak u licha nauczyć się tej techniki. 




Moje umiejętności szydełkowania ograniczają się do tzw łańcuszka. Niezwykle przydatne, gdy ktoś potrzebuje eleganckiego sznura do powieszenia się, albo do wieszania kogoś/ czegoś innego. Owszem, z niewielką pomocą internetu zdołałam nauczyć się przekształcać łańcuszek w  sznur szydełkowo-koralikowy (poniżej moje ostatnie dzieło). 


Fajne, muszę przyznać, pracochłonne, ale również bardzo satysfakcjonujące. Nadal jest to jednak długie i proste i bez widoków na przybranie kształtu czerwonego wściekłego ptaka ;(.

Nowo więc szukam czegoś dla baaaaaaaardzo początkujących  w szydełkowaniu. Takiego poradnika, który powie jak z łańcuszka wykonać tego uroczego Totoro :))


Niestety spośród tych 20 może książek dostępnych na polskim rynku, żadna nie uczy jak to osiągnąć. Są wzory na czapki, wzory na serwetki, motywy, jeszcze więcej wzorów... I niby w każdej jest informacja jak trzymać szydełko, jak trzymać nić i nawet jak zrobić pętelkę. Ale to jakby nadal nie to.

Sięgnęłam więc do zasobów największej 'biblioteki' w necie czyli Amazonu i tak - uwaga - w dziale Knitting jest przynajmniej tuzin książek dla beginersów i tak zwanych one- on-one. Książek o szydełkowaniu, wzorach możliwościach itp są pewnie dziesiąty, może nawet setki.

To straszne - nie sądzicie? Nasi wydawcy nie sięgają po takie pozycje - bo 'za słabo się sprzedają'. Prawda jest taka, że wydawca zawsze chętnie wyda tytuł, który 'sam się sprzeda' (taki Potter na przykład), a którego nie trzeba sprzedawać. Poradniki do takowych nie należą. "Słabo się sprzedają", bo trzeba umieć je sprzedawać, poświęcić trzeba temu i czas i pieniądze. Prywatnie wkurza mnie takie myślenie. 
Obecnie, niemal każdego dnia trafiam na ludzi, którzy nie słyszeli o kolorowankach dla dorosłych. Pokazuję im o co chodzi i są zachwyceni, i kupują, i pokazują swojej koleżance czy mamie, tamta powie sąsiadce i przyjdzie dzień, gdy ludzie nie będą na mnie dziwnie patrzeć gdy rzucę hasło umawiamy się na wspólne kolorowanie;>? Same się te kolorowanki nie sprzedają, do licha! Ja je sprzedaję, za każdym razem gdy o nich mówię, a potem gdy mówi o nich ktoś następny. No to drukują coraz to nowsze kolorowanki. A jak mam się 'sprzedawać' (mam na myśli przekazanie pomysłu nie sprzedaż fizyczną) poradnik o takim szydełkowaniu, skoro go nie ma??!! Przecież skoro ja nie umiem czegoś zrobić, to nie nakłonię nikogo innego by się tego nauczył. Nie mogę powiedzieć Kasi: słuchaj jest fajowa książka dla początkujących jak zrobić kotka na szydełku. Kasia, nie powie Agacie, Agata mamie, a tamta sąsiadce. Ale wydawca w koło Macieju - nie sprzedaje się. Ehh - poniosło mnie, sorki.
.

Wracając do szydełka. Znalazłam książkę o niezwykle długim, ale za to wszystko mówiącym tytule "Crochet 101: Master Basic Skills and Techniques Easily through Step-by-Step Instruction". Jeśli uznać moją umiejętność wykonania łańcuszka na szydełku za 'basic', to opcja 'master' tę zdolność bardzo mnie zainteresowała. Do tego stopnia, że weszłam na stronę wydawcy i znalazłam przykładowe strony...

Oczami 'przemknęłam' przez wstęp, informacje o trzymaniu szydełka i rodzajach włóczki (zdaje się, że bez względu na poziom trudności, niektóre etapy są standardem). Zatrzymałam się na dłuższą chwilę przy obrazkach pokazujących jak wykonać pierwszą pętelkę tylko po to by uznać, iż prezentowanie tej opcji na żywmy organizmie (fotografie osoby szydełkującej) jest o wiele bardziej czytelne, niż przeklęte graficzne rysuneczki ze strzałkami.

Następnie mój wzrok padł na fotografię z pańcią i dość oryginalną  apaszką. Nie zgadniecie z czego została zrobiona?! Z łańcuszka - szydełkowego łańcuszka, którego wykonanie opanowałam do perfekcji jeszcze w dzieciństwie! (Nie dałam babci Reni szansy by pokazał mi coś więcej ;(). Od razu przypomniałam sobie, że gdzieś w czeluściach skrzyni pod łóżkiem jest jeden motek wielokolorowej włóczki , który mogłabym wykorzystać przy tym projekcie.



Co prawda autorka sugeruje, by wykorzystać różne rodzaje włóczek zarówno pod względem grubości nici, jak i samej faktury. Ja jednak miałam już w głowie pomysł na mojego BOA i uznałam, że Deborah Burger nie obrazi się, jeśli nie będę ściśle trzymać się jej wskazówek. Na szczęście ktoś, kto zamieszczał fragment książki na stronie wydawcy, posiadał i mózg i sumienie, bo pokazana jest kompletna instrukcja krok po kroku jak wykonać BOA.

Dorzuciłam na końcach każdego łańcucha drewniane koraliki i końcowy efekt wygląda następująco:


Nie łudzę się - zimą mnie to nie ogrzeje, ale jako  ozdoba będzie się świetnie prezentować o każdej porze roku :)


Z rozmarzeniem wróciłam do przeglądania spisu treści książki "Crochet 101". Może w końcu ktoś nauczy mnie zrobić na szydełku chociaż jajko, albo bombkę na choinkę. Polskiej wersji to raczej nie ma się co spodziewać, więc poszukam książki w oryginale. Albo zakupię plik na czytnik.

Do wszystkich początkujących lub chcących się nauczyć szydełkowania (np totoro) - jest jeszcze dla nas nadzieja. O ironio - znajomość języka polskiego nie jest wymagana;>.

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).