środa, 25 listopada 2015

Recenzja: Nowa TILDA czyli co znajdziesz w TILDA'S TOY BOX

Nową książkę Tildy zamówiłam w przedsprzedaży jeszcze we wrześniu. 2 miesiące musiałam czekać na przesyłkę. O dziwo dotarła akurat, gdy byłam w Barcelonie, więc po powrocie do domu ogarnęłam tylko wzrokiem mieszkanie (syn żył, kot też, śladów spalenia, wybuchów ani rubasznej imprezy nie było), porzuciłam nie rozpakowane walizki i rzuciłam się do rozpakowywania pudełka :).

Nie, drodzy czytelnicy, nie ma polskiej wersji tej książki. Ręce opadają, powiem Wam. Poradniki Tone Finnanger w większości krajów Europy są bestsellerami, a u nas od wydań Buchmanna nikt się tymi pozycjami nie zainteresował. Być może za wcześnie się pojawiły polskie edycje. Zdaje mi się, że boom w temacie rękodzielniczym pojawił się tak w okolicach 2013. Od tamtego momentu ilość blogów o tej tematyce drastycznie wzrosła. Pojawiły się spisy blogów a na stronach społecznościowych kto może chwili się swoimi rękoczynami. O ile przed 2013 poradniki Tone mogły się powoli sprzedawać, o tyle dziś nie ma chyba osoby ze smykałką do szycia, która by nie słyszała o Tildzie...

Cóż, mam zamiar dręczyć znanych mi wydawców, może któryś się skusi na kupno licencji :). A na razie mogę zaprezentować angielską wersję Tilda's Toy box.



Na wstępie zaznaczam, to nie jest książka, w której znajdziecie pomysły na ozdoby świąteczne. Nie ma w nich również śladu aranżacji w okresie zimowym - a w sumie tego należałoby się spodziewać po poradniku wydanym w listopadzie. Jest to całkowicie pozycja poświęcona DZIECIOM. A dokładnie 'przaśnym' - jak to powiedziała moja znajoma -  zabawkom , ubrankom dla tych zabawek i elementom do wnętrza pokoju dziecięcego.

Oczywiście każdy z wykonanych projektów, nawet nie w bożonarodzeniowej kolorystyce będzie wspaniałym prezentem dla dzieci. Kto by nie chciał egzotycznej małpki, którą można zawiesić na klamce drzwi, przymocować do plecaka, albo... no tak, jak nie będziecie uważać, to może wylądowywać na choince ;).


Po mojej wizycie w Barcy, gdzie od rana atakowały mnie - przynajmniej werbalnie - urocze papużki, jestem po prostu zakochana w projekcie Tone . Mają nóżki i mogą stać i mają też cudne, długie ogonki... A ja mam w domu miejsce, gdzie planuję usadowić całe stadko :).




W książce znajdziecie również wieloryba, rybki (sardynki chyba;>), patchworokowe narzuty, torbę na zabawki, stylową portmonetkę, kilka ciekawych i prostych pomysłów na dekoracje pokoju dla dziecka , ale przede wszystkim ...



  

Uroczą laleczkę!

Jak na wstępie napisała Tone (w luźny tłumaczeniu):

"Lalki nie rodzą się z imieniem. Kiedy zobaczysz lalkę po raz pierwszy, będziesz wiedzieć jak powinna się nazywać."

Moja nazywa się oczywiście PUKA (spolszczenie od Pucca :) - a raczej będzie się tak nazywać jak już ją uszyję.  A od czego się zaczyna?

Jak w każdej książeczce, tak i w tej na wstępie znajdziemy niezbędne informacje o istotnych etapach realizacji projektów Tildy.


Tu szczególną uwagę Tone poświęciła bezpieczeństwu - miałam do czynienia z kilkoma jej książkami i w żadnej z nich nie napisała aż tyle o stosowaniu bezpiecznych materiałów (antyalergicznych), by pamiętać o wyjęciu wszystkich szpilek i dobrze mocować drobne elementy itp. Ale w sumie to nic dziwnego - projekty z tej książki mają służyć głównie dzieciom.

To czego nie znajdziemy w tej książeczce, to jak mocować ... włosy. Tak, nie ma tu żadnego projektu wymagającego mocowania włosów, bowiem nowa laleczka Tildy ma WŁOSY MALOWANE. I to jest nowość w porównaniu do wszystkich dotychczasowych projektów. Owszem, przy każdym było coś do malowania, paski na kotach, oczy, noski itp. Tu jednak została pomalowana niemal cała głowa, dlatego  znajdziecie kompletną, rysunkową instrukcję jak namalować włosy lalce . Zostały uwzględnione i pokazane odległości (w centymetrach) od poszczególnych szwów głowy, dzięki czemu jest spora szansa na otrzymanie identycznego efektu na wykonanej zabawce. 



Nie wczytałam się jeszcze w szczegóły, ale mogę na razie powiedzieć, że zastosowana została farba do tkanin, którą zamiast prasować... suszymy suszarką. Przyznam, że tego jeszcze nie próbowałam :).

Samą lalkę również inaczej się wykonuje. W dotychczasowych projektach lalki miały głowę niejako scaloną z tułowiem, co było zdecydowanie prostsze w uszyciu. Każdą cześć mojej nowej PUKI będę musiała uszyć osobno. Głowę zszywamy z 4 elementów (tak 4, a nie 2;>), do tego oddzielnie doszywamy koczki, tułów, ręce i nogi. Na ile sprawnie będzie to szło - nie wiem, ale trochę się boję od razu zaczynać od lalki.



Dalej znajdziecie projekty ubranek dla laleczki: spodenki, sukienka, płaszczyk, sukienka bez rękawków. Jedne proste w wykonaniu, inne... ehh, przypomina mi się moja niedokończona marynarka... Cóż nie każdy musi lubić wszywać rękawy.



Powiem Wam, mam dylemat i to spory... Pracy w sklepie jest dużo - jak zawsze przed świętami pojawia się mnóstwo ciekawych książek i zestawów, którą chciałabym pokazać klientom, a ich szukanie i dodawanie zajmuje sporo czasu. 

Moja nowa kolorowankowa pasja również pochłania sporo czasu. Tak przy okazji mieszkańców Wawy i okolic zapraszam w najbliższą sobotę (28 listopad) do Grochowni na wspólne kolorowanie i kiermasz kolorowanek dla dorosłych. 

Dom również przydałoby się jakoś do świąt przygotować. A teraz jeszcze ta pachnąca świeżością książką. Lecz jak się jej oprzeć?




poniedziałek, 16 listopada 2015

Kolorowa Barcelona w listopadzie

Chociaż oglądając prognozę pogody widzę, że są kraje ze znacznie cieplejszą temperaturą niż u nas, to doprawdy trudno mi w to uwierzyć. Gdy wyjdzie się z domu, poczuje deszcz na twarzy, ziąb w kościach... bleeeeeeee

I kupując bilet do Barcelony kilka miesięcy temu, zupełnie nie myślałam o tym, że z domu wyruszę w ciepłej kurtce, by wylądować (dosłownie) w innym kraju w lnianych spodniach i koszulce z krótkim rękawem. Dziwne uczucie... Chociaż nie ukrywam, że przyjemne.

Przez lata byłam pewna, że nie wsiądę do samolotu - bałam się. Mąż 'męczył' mnie i namawiał, w końcu stwierdziłam - trudno. Wzięłam zapas hydroksyzyny, z której o dziwo nawet nie skorzystałam. Zestresowana, spocona wsiadłam na pokład i ... nie umarłam. Nie krzyczałam, nie próbowałam opuścić samolotu i mimo odczuwalnego na ziemi lęku wysokości, z ciekawością wyglądałam przez okno. To było w styczniu. Nawet przez myśl mi nie przeszło by wziąć ze sobą kolorowankę antystresową - ba, jeszcze ich wówczas nie było (pierwsze pojawiły się w lutym). 

http://decomade.pl/produkt/2124-inspiracje-koty
Obecnie jak mam przed sobą dłuższą podróż, kombinuję jak wziąć ze sobą chociaż jeden mały bloczek i kredki, by przynajmniej przez krótką chwilę cieszyć się tę niemal dziecinną czynnością. O ile nie ma rygorystycznych przepisów w tym względzie podróżując samochodem czy pociągiem, to miałam pewne obawy czy będę mogła wziąć kredki na pokład samolotu. Zdecydowałam się jednak zaryzykować i zapakowałam zestaw dwustronnych kredek, dzięki czemu miałam 24 kolory przy tylko 12 kredkach :)) i do tego małą temperówkę - całość spakowaną w szmaciany piórnik zamykany na suwak. Wybranie samej kolorowanki zajęło mi więcej czasu. Chciałam wziąć Ogród czasu by go wykończyć, ale bałam się, że uszkodzę kartki w transporcie, albo nie będę miała koloru, który bardziej by mi pasował do projektu. Większość innych kolorowanek jest formatu A4, albo są zbyt cienkie by je wziąć, albo zbyt grube (ciężkie). W końcu zdecydowałam się na KOTY :)

Blok jest zakończony twardą tekturą, więc gdybym z jakiś powodów nie mogła rysować na stoliczku, to rysowanie na kolanie nie stanowiłoby problemu. Wyrwałam już pokolorowane kartki, by nie zgubić ich albo nie zniszczyć w trasie (ta kolorowanka ma formę bloku rysunkowego i można swobodnie wyrywać z niego kartki). A motywy są cudne - tzn, wszystkie przedstawiają koty, ale za to narysowane na różne sposoby. Są koty z kwiatów, koty geometryczne. Są całe koty, albo tylko głowy. Jedne wzory są bardziej skomplikowane, inne mniej - doprawdy jest w czym wybierać.

Ten niewielki zestaw bez problemu wniosłam na pokład w podręcznej, damskiej torebce i rozpoczęłam kolorowanie tuż po tym jak pojawił się komunikat, żre można rozpiąć pasy. 
3 godziny lotu do Barcelony minęły mi na kolorowaniu z przerwami na podziwianie widoków z okna samolotu. A było co podziwiać - Alpy z góry wyglądają pięknie i zarazem niewinnie. Nie jestem poetką niestety, bo właśnie takiego talentu trzeba by opisać ten widok. Na kilka dni zostawiłam szarą, zimną Polskę by przenieść się gdzieś, gdzie zima ma inny charakter.

Nie będę Was zanudzać szczegółami. Postaram się w skrócie opisać kilkudniowy pobyt - jeśli macie możliwość wyjechać, to zdecydowanie zachęcam.


Dla każdego, kto ma na stanie chociaż jednego kibica piłki nożnej Barcelona to przede wszystkim dom drużyny FC Barcelona. Ale wierzcie mi, to 'szaleństwo' nawet nie rzuca się tak bardzo w oczy, przynajmniej nie w okresie, gdy Barca nie gra ;). To piękne miasto, szczególnie dla kogoś kto ceni sobie starą architekturę. Wąskie uliczki skrywają mnóstwo wyjątkowych domów i budowli, niby posklejanych ze sobą, często bogato zdobionych. Mogłabym wymieniać style, lecz dla laika nic one nie powiedzą i na pewno też nie zachęcą. Grunt, że miasto do dziś dba o swoje zabytki, ma ich mnóstwo, dzięki czemu spacerowanie po większości dzielnic jest po prostu przyjemne.  


Najbardziej wyjątkowy jest oczywiście dorobek Gaudiego. Jak mawiali ponoć jego nauczyciele - geniusz, albo szaleniec - jak kto woli. To był przede wszystkim cel mojej podróży - zobaczyć 'falujące' domy tego właśnie architekta. Nie rozczarowałam się. Każdy zaprojektowany przez niego budynek, każde pomieszczenie, detale na zewnątrz i wewnątrz są tak inne od tego czym dziś się otaczamy. Miękkie kształty, łuki , nawiązanie do natury to cechy charakterystyczne jego prac. I oczywiście kolor - znana chyba każdemu mozaikowa jaszczurka, to jedno z kilku dekoracyjnych elementów, których widok sprawiał, że cieszyłam się jak dziecko. 

Oczywiście cieszyłabym się bardziej, gdybym mogła się ten widok podziwiać w samotności (plus małż:)), niestety ludzie plątali się wszędzie i często nie szło przytulić się do jaszczurki, że porządnych fotkach nawet nie wspomnę.







Do dziś nie rozumiem, jak mając w historii architektury takie piękne budowle, na całym świecie stale budujemy kanciaste bloki, szklane wieżowce czyniące nasz 'dom' tak brzydkim i jednostajnym. Cóż.. to temat na odrębny post ;>.
Gdybym miała w punktach opisać Barcelonę to wyglądałoby to mniej więcej tak:
  1. Super miejsce do zwiedzania - dla Polaków szczególnie jesienią i zimą, bo gdy u nas jest szaro tam wciąż jest kolorowo ... i ciepło :)
  2. Ogrom sklepów i sklepików - nie mają tak wiele galerii handlowych jak u nas, za to preferują małe lokale i biznesy (uwaga : chociaż nigdzie o tym lokalnie nie piszą, to w południe jest coś takiego jak sjesta, więc pomiędzy 13-16 większość w/w lokali jest zamknięta, ale za to pracują to 20-21)
  3. Naród palaczy - nie sądzę by to była tylko kwestia Barcelony, podejrzewam, że dotyczy raczej Hiszpanów. Przechodząc na ulicach czy siadając na tarasach czy ogródkach trzeba się liczyć z tym, że wkoło będzie sporo osób palących. Ja sama paliłam przez ponad 15 lat i to całkiem sporo, ale teraz nawet mnie to przeszkadzało...
  4. Kochają bagietki i kanapki - zapomnijcie o parówkach czy jajecznicy na śniadanie jeśli chcecie się odżywiać na mieście, to najczęściej natkniecie się na kanapki, zazwyczaj zrobione z bagietki - zarówno w wersji na ciepło jak i na zimno. 'Piekarnię' znajdziecie prawie na każdym rogu...
  5. Nie umieją robić kawy ;p. A przynajmniej możecie zapomnieć o latte, macchiato czy innych naszych popularnych napojach kofeinowych. Kawa, nawet jeśli się jakoś znajomo lub ciekawie nazywa, to dzieli się na kawę czarną i z mlekiem... 
  6. Natkniesz się na więcej skuterów, niż u nas samochodów, czy w Holandii rowerów.
  7. Do zwiedzania wystarczą Ci: metro i Twoje własne stopy :)
  8. Pluskać się w morzu można nawet w listopadzie, chociaż sama nie próbowałam, bo nie przewidziałam tej możliwości (czytaj brak szmatek do kąpieli)
  9. Jeśli już musisz wchodzić do sklepu z ciuchami, to najlepiej bez karty kredytowej...  Albo lepiej nie wchodź! Zaoszczędzisz nie tylko na kasie, ale i na bólu głowy...
  10. Mają koszmarnie słaby wybór kolorowanek . W większości księgarń natknęłam się tylko na różne formaty kolorowanek Johanny Basford. W czymś na kształt empiku znalazłam półkę z kolorowankami, z czego 95% to mandale. Zwierzęta, rośliny, budowle - cała masa motywów, ale wszystko w mandalach. Nie bardzo rozumiem czemu, ale nie było kogo spytać, więc zaakceptowałam ten fakt i nabyłam kolorowankę oczywiście z mandalami inspirowanymi twórczością Gaudiego (oczywiście :))


Z ostatniego punktu może wynikać, że mieszkańcy Barcelony nie są jakoś specjalnie zestresowani i nie potrzebują antystresowych kolorowanek, chociaż ilość pochłanianych przez nich papierosów wskazuje na coś zupełnie przeciwnego. Z drugiej strony odwiedziłam raptem 3 księgarnie, mogę się więc mylić, szczególnie, że oferta hiszpańskiego amazonu jest raczej bogata...
A oto wnętrze mojego mandalowego Gaudiego :)





Na koniec ostrzeżenie. Jeśli zdecydujecie się wybrać do Barcelony, przed wynajęciem hotelu dowiedzcie się czy w bezpośrednim sąsiedztwie okna Waszego pokoju nie ma przypadkiem palmy.  A jeśli jest, to czy zamieszkują ją papugi. O ile posiadając takową w domu można zawsze zmusić ją do 'zamknięcia się' poprze narzucenie na klatkę ciemnej tkaniny, o tyle nakrycie całej palmy może okazać się problematyczne. Musicie bowiem wiedzieć, że papugi są w Barcelonie równie popularne co gołębie i są dość hałaśliwe... chociaż urocze :))

wtorek, 20 października 2015

Recenzja: Powrót do dziecięcych marzeń z OGRODEM CZASU

Na wstępie od razu uprzedzam, będzie sporo zdjęć - więcej niż zwykle, a i tak wierzcie mi - mocno się ograniczałam. Uprzedzam również, że będzie mnóstwo ohów i ahów (podobno jeśli chodzi o westchnienie, to pisze się przez 'h') - mój obiektywizm odzyskuje siły w sanatorium jakimś albo jest na zagranicznej wycieczce - kto go tam wie. Jakby co - to nie moja wina, że nie jestem w poniższej treści obiektywna.

Jak tylko przewróciłam kilka pierwszych stron Ogrodu czasu wiedziałam, że to będzie moja ulubiona kolorowanka. I bynajmniej nie dlatego, że na ostatniej stronie okładki widniał sympatyczny napis:


Czyż to nie piękne?! Powiem Wam w sekrecie, że często recenzentom trafiają się książki jeszcze bez oficjalnej okładki (a przynajmniej mi się takie trafiały) - egzemplarz jedynie z tytułem, przypominający bardziej zapomniany brulion czyjejś jakiejś pracy naukowej, kurzący się gdzieś w bibliotece. Wielkie dzięki składam ludziom z wydawnictwa Vesper za tzw pomyślunek :)

No dobrze, pewnie chcecie zajrzeć do środka. Zapraszam ...


Ogród czasu to nie jest tylko kolorowanka - to PRZYGODA. Trochę jak Alicja w Krainie Czarów z tą różnicą, że tu nie ścigamy królika, a wróżkę i nie wpadamy do dziury, ale do ... zegara.



Krótka opowieść o dziewczynce zafascynowanej starym zegarem, przyniesionym przez jej ojca pozwala wczuć się w atmosferę i podążać za wróżką. Pewne jest jednak jedno - to nie jakaś tam dziewczynka będzie przemierzać kolejne strony i kolorować napotkany świat. To będziesz TY posiadaczko Ogrodu czasu :).


Zazwyczaj na potrzeby recenzji koloruję jeden obrazek , ewentualnie kilka elementów z różnych stron, żeby sprawdzić jak się rysuje. W tym przypadku niemal całą sobotę spędziłam z kredkami w ręku. Oczywiście stosunkowo wcześniej uprzedziłam domowników, że fizycznie to może i przebywam w tym samym wymiarze co oni, ale obiad to lepiej będzie jak zamówią z dostawą do domu.


Zawsze darzyłam bardzo mieszanymi uczuciami zegary - taka miłość przeplatana z nienawiścią. No bo jak się człowiek ma wyspać, jak co 30 minut wielki skrzyniowy zegar robi BIM, a o pełnych godzinach jeszcze BAM i to w liczbie mnogiej. Mord w przekrwionych oczach mam na widok kukułki, która przymierza się do zrobienia kolejnego KU- KU o 2 nad ranem. Niektórym to jakoś nie przeszkadza. Za to ja w domu mam wyłącznie cyfrowe zegary, których głośnie tykanie nie przypomina mi co chwilę o przemijaniu.


Nie zmienia to faktu, że zegary są piękne - i nie brakuje ich w tej kolorowance. Są w domach, na domach, na ulicy, w chmurach... Są koła zębate, domy z cegieł, tapety w kwiaty, wesołe miasteczko i balony. Jest nawet sowa. Wszystko stylowe i wytworne . Nic tylko wzdychać i się zachwycać

Jeszcze zanim wzięłam się za kolorowanie, przypomniałam sobie, że mam pewien zapas zegarów w stylu Vintage w szufladzie. I to całkiem spory zapas bo w sumie ok ...hmm, 6 sztuk z jednej strony, 6 z drugiej... 10 pasków - tak coś koło 120 sztuk :))

Jeśli pierwszy szok już minął, to przedstawiam Wam owe zegary:




Kiedyś planowałam rozpocząć produkcję kartek urodzinowych z zegarami w tle, ale jakoś czasu nie starczyło. Kartonik jest jeden, ale dwustronny. Co oznacza, że trzeba wybrać konkretny model, bo wycinając jedne ten z drugiej strony może być ucięty;> I owszem - to nietypowe , ale prócz kolorowania postanowiłam Ogród czasu dodatkowo ozdobić.


To był najlepszy mój pomysł od ... nie pamiętam jak dawna, może ubiegłego wtorku, ale zdecydowanie najlepszy tej soboty, kiedy bez wytchnienia nakładałam kolory na kolejne elementy obrazków.



Oczywiście nie wykończyłam tego obrazka i nie przykleiłam tarczy zegara - chciałam Wam pokazać inne plansze, a do tej wrócę w kolejny weekend.

Oto kolejny zegar, który odwiedziła dziewczyna z opowieści (i ja :)). Ten również będzie miał doklejoną tarczę, ale dopiero po ukończeniu kolorowania. Obrazki są bowiem z obu stron kartki, więc gdybym zdecydowała się od razu przykleić kartonik z zegarem, to kolorując po drugiej stronie kształt zegara mógłby się odbić. Dlatego prace scrapbookowe zostawię sobie na koniec.



A skoro mowa o scrapbooku, to zostało mi sporo drobnych elementów, które również mogę w tej kolorowance wykorzystać. Niebo pomalowałam na niebiesko i większość gwiazd również będę kolorować, ale zobaczcie jaki ciekawy efekt można osiągnąć dodając kilka drobniutkich, papierowych gwiazdek.


W Ogrodzie czasu znajdziecie również kilka stron, gdzie można uzupełnić obrazki własnymi rysunkami. Czasem chodzi o niewielki motyw, ale są też strony takie jak te, gdzie jest sporo miejsca do rysowania. A gdyby tak dodatkowo ...



Jeszcze nie wiem czy tak zakomponuję tę stronę. Najpierw muszę całą książeczkę pokolorować, bo jeśli wkleję dużo różnych scrapków, to kolorowanie będzie raczej niemożliwe. 

Jak już skończę Ogród czasu przestanie być kolorowanką a stanie się książeczką z kolorowymi obrazkami i historyjką, którą można opowiadać dzieciom.
Co ważniejsze - każdy, kto tchnie 'życie' w tę kolorowankę zrobi to na swój unikalny sposób - nigdy nie będzie dwóch takich samych książeczek, ani takich samych opowieści. Zaczęły się tak samo, ale każda może się zakończyć inaczej. Tak naprawdę to zależy od czasu i chęci kolorującej osoby. Wiek, ani płeć czy zdolności plastyczne nie mają żadnego znaczenia.

Ponieważ zostało mi jeszcze 9 kartoników z dwustronnymi zegarami oraz mix scrapków, to dodam je do pierwszych zamówień na kolorowankę Ogród Czasu w decomade.pl. Być może znajdzie się kilka osób chętnych do dodatkowego ozdobienia książeczki.

http://decomade.pl/produkt/2039-ogrod-czasu-artystyczna-kolorowanka-scrapki


poniedziałek, 19 października 2015

Maszyna do szycia bez użycia nici czyli co to jest Sew Cool Sewing Machine?

http://decomade.pl/produkt/2113-sew-cool-maszyna-do-szycia
Polski producent klocków - Cobi - prócz własnych produktów zajmuje się również importem zabawek. I o ile zazwyczaj ich firma kojarzy się z ofertą raczej dla chłopców śmiem donieść, iż zajęli się dystrybucją maszyny i akcesoriów do szycia z serii Sew Cool Sewing Studio.

Powiecie fajowo - maszyna do szycia na tyle bezpieczna by mogły używać jej sześciolatki!

To przypomniało mi moją pierwszą przygodę z maszyną do szycia - niebieską, plastikową zabawką na korbkę, którą mama kupiła 'od ruskich' jak miałam może 7 lat. Szycie na niej było mordęgą, ale pamiętam, że udało mi się uszyć jakąś sukienkę dla laki (czytaj - zszyte 2 boki i doszyte tasiemki na ramiączka;>). I oczywiście kochałam ją przez równe 5-6 dni :). Do szycia wróciłam już jako nastolatka pedałując na babcinym Singerze :)

Dziś jak patrzę jakie cudeńka produkowane są z myślą o dziewczynkach, to gdzieś w okolicy żołądka ściska mnie zazdrość. I myślę sobie, Bozi, co ja bym zrobiła, gdybym w dzieciństwie miała tę maszynę. Co zabawniejsze czasem myślę, że fajnie byłoby mieć ją dziś i móc się pobawić :). I tak ciekawość wzięła górę i postanowiłam chociaż o tym intrygującym produkcie poczytać.
 
I tak - na stronie dystrybutora nie ma wzmianki o tym jak działa maszyna. Możecie się natomiast dowiedzieć, że działa i to bez wykorzystania nici, gwarantując tym samym, że dziecko nie zszyje sobie palców i nie będzie mieć problemów z plątaniem się nici. Podobne treści znajdziecie na stronie oficjalnego producenta. O tutaj. Włącznie z masą fotek, projektów i filmikiem zachęcającym dziewczynki do szycia.

Dowiecie się ile fajnych dodatków producent daje 'na start' i ile można dodatkowo zakupić. Zobaczycie, że szycie tą maszyną wydaje się być niesamowicie proste i może sprawić frajdę Waszemu dziecku. I jak ja pomyślicie, że to może być właściwy prezent na zbliżającą się gwiazdkę.


Ale zanim wydacie 150-230 złotych, może jednak warto dowiedzieć się co to za ustrojstwo i czy faktycznie warto je kupić. Ja Wam tego nie powiem - nie będzie mi raczej dane przetestowanie tego urządzenia. Jednak postanowiłam ułatwić przynajmniej niektórym mamom życie i pogrzebać w sieci.

Znalazłam kilka anglojęzycznych recenzji z czego najbardziej trafne prezentuję poniżej:

Jedna napisana przez - uwaga - mężczyznę, recenzenta głównie telefonów komórkowych, jednak szczęśliwego (mam wrażenie) posiadacza córki lat 8 (na czas pisania recki)

Drugi tekst przygotowała blogerka Christina Morld specjalizująca się w ocenie maszyn do szycia, co czyni ją bardzo wiarygodną jako testerkę maszyny Sew Cool

Obie recenzje są zgodne co do jednego - Sew Cool jest przede wszystkim ZABAWKĄ - bardzo bajerancką, zdecydowanie zachwycającą i mogącą zauroczyć małe kobitki, jednak wciąż zabawką. 



Dlatego przed zakupem warto zastanowić się czy tego właśnie szukacie dla swojego dziecka. 

Nie jest to też bowiem maszyna do szycia. Jej działanie jest bardziej zbliżone do filcowania. W bezpiecznej, plastikowej obudowie znajdują się wszakże igły, ale ich zadaniem jest przebicie jednej warstwy filcu drugą warstwą filcu. 

Producent przygotował wiele gotowych zestawów do zakupienia działających tylko z maszyną Sew Cool. Oficjalnie też podkreśla, że żadne inne materiały nie mogą być używane. Recenzenci na szczęście sprawdzili tę tezę i stanowczo jej zaprzeczają. Nie ma więc ryzyka, że po zakupie drogiej zabawki, konieczne będzie dokupowanie do niej drogich dodatków :). Maszyna działa również z innymi tkaninami.

Pojawiła się też kwestia ewentualnego uszkodzenia. Chociaż testujący zapewnili, że jakościowo maszyna jest bardzo dobrze zrobiona, to jednak jest to zabawka i do jako takiej nie przewidziano części zamiennych, z czym mamy do czynienia przy normalnych maszynach do szycia. 

Córki obojga autorów recenzji były oczywiście zachwycone urządzeniem i nie omieszkały wykorzystać wszystkich dostępnych materiałów do wykonania przytulnych zabawek. Korzystały również z pomysłów i projektów dostępnych na stronie oficjalnej Sew Cool Sewing Studio. Nie dowiemy się jednak czy i kiedy zabawa się im znudziła. Można się spodziewać, że jak w przypadku każdej nowinki, tak i ta wcześniej czy później pójdzie w odstawkę. Może jednak zaszczepi w dziewczynach smykałkę do szycia czy projektowania, co według mnie jest przydatnym hobby.


Nie jest moim celem zachęcanie czy też odstraszanie od zakupu maszyny  Sew Cool. Produkt ten dostępny jest również w decomade.pl w dość przystępnej cenie. Uważam jednak, że każdy ma prawo wiedzieć co kupuje, a niestety bardzo często opisy producentów nie mówią tego jasno. Jak tylko zobaczyłam tę maszynę w hurtowni zachłysnęłam się jej wyglądam i możliwościami i pewnie wiele kobiet zareagowałoby podobnie Obie recenzję jednak ostudziły mój entuzjazm, dzięki czemu ewentualnego zakupu dokonywałabym bardziej świadomie. Jeśli jesteście ciekawe czy ja kupiłabym swojej córce tę zabawkę, to powiem Wam jedno:

O Boziu, jak to dobrze, że mam syna!

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).