niedziela, 30 sierpnia 2015

Pluszak do uszycia czyli jak z gotowych elementów złożyć królika, misia albo kaczątko

Pomyślicie, że upadłam na głowę i być może nie będziecie w błędzie. Nie wiem co mam do królików, ale jak wpadnie mi jakiś w oko, to nie mogę się powstrzymać i muszę po prostu go mieć. Co gorsze, często nie ma nikogo, kto by mnie powstrzymał, bo w danym momencie sam powstrzymuje się przed zakupem np motoru ;>. Hmm, króliki są zdecydowanie tańsze, jakby się tak dłużej zastanowić. 

Ale do rzeczy. Produkt, który mam zamiar Wam przedstawić docelowo został przygotowany dla starszych dzieci, w szczególności dziewczynek, chociaż jeśli Wasz syn zechce uszyć pluszaka - nie martwcie, się - wręcz przeciwnie - stoi na dobrej drodze do zostania weterynarzem, względnie chirurgiem, więc nie wciskajcie mu na siłę w ręce plastikowej koparki. W zamyśle autorów było pobudzenie dziecięcej kreatywności, wyrobienie cierpliwości i kilku innych cech, które później w przyszłości im się przydadzą.

Od lat wielu nikt nie mówił (ani nie myślał) o mnie w kategorii dziewczynki (chociaż określenie starsza, jest mi coraz lepiej znane), ale z drugiej strony czemu tylko młodzież ma mieć frajdę? Poza tym sądzę, że jest więcej 'dziewczynek' w moim wieku, co nie tylko nie miały dostępu do podobnych zabawek, ale też do dnia dzisiejszego nie miały okazji poznać tajemnic krawiectwa, wykraczających poza przyszycie guzika i załatanie dziury w skarpetce. Dzięki serii Soft Toy, będą miały okazję samodzielnie wykonać przytulankę dla swojej pociechy. 

A wszystko to nie dzięki chińczykom, którzy specjalizują się w produkcji dosłownie wszystkiego począwszy od szpilek krawieckich na statkach kosmicznych kończywszy. Możecie, wierzyć lub nie, ale za Pluszakami do uszycia stoją ... Rosjanie.

Firma Elf Market (ewidentnie rosyjsko brzmiąca nazwa;>) stworzyła kilka linii produktów crafowych. Niestety miałam otwarte oczy gdy buszowałam w hurtowni w poszukiwaniu czegoś wyjątkowego - gdyby były zamknięte miałabym zdecydowanie więcej forsy w kieszeni i nie zanudzałabym Was tym postem. A tak oczy zobaczyły, z ust pociekła ślinka (bo to był dodatkowo królik) i nie było już dla mnie ratunku. Chcecie - nie chcecie, oto krótka historia królika do samodzielnego montażu.



Podobno kupuje się oczami, więc producent wykorzystał tę wiedzę i zrobił bardzo ładne pudełko - kolorowe, lśniące, pełne szczegółów i opisów (w wielu językach za wyjątkiem polskiego;.>).  Dowiadujemy się z niego, iż :
- w zestawie znajduje się oryginalne pluszowe serduszko (gotowe zabawki takowego nie mają, a przynajmniej nie wiemy czy mają, póki nasze dziecko nie przeprowadzi na nich operacji)
- w pudełku są też nici i inne niezbędne akcesoria do uszycia pluszaka
- złożony w całość pluszak - w moim wypadku - królik będzie miał 38 cm wielkości (nie wiem czy brano po uwagę króliczą umiejętność oklapywania uszu, ale to drobny szczegół)
- poziom trudności 3 - ale zabijcie, nie mam pojęcia jak się to ma np do montażu biurka z Ikei
 - dają też gwarancję " You will make it, chociaż nigdzie nie mogę znaleźć informacji, co takiego robią, jeśli jednak nie dasz rady...
 - dodatkowo w zestawie otrzymamy wykonany na drutach sweterek dla naszego pluszaka, co by nie gorszył negliżem naszych pociech. Producent jednak podkreśla, że kolor ubranka może się różnić od tego, jaki widzimy na pudełku - szkoda - ten widoczny na pudełku akurat mi się podobał.

Ponadto na pudełku napisano 7+ co w każdym języku jest zrozumiałe, a oznaczało, że bez problemu powinnam dać sobie radę :). 
Jego wielkość wskazywała na bogatą zawartość, która w rzeczywistości ograniczyła się do czegoś takiego:


Tak, trudno w to uwierzyć, ale królik wielkości 38 cm, w częściach mieści się w torebce 10x15 (lub coś koło tego). Po jej otwarciu otrzymujemy wypełniacz, gotową głowę z pyszczkiem, oczami i uszami, zszyte łapki , które posiadają otwory, przez który włożymy wypełniacz, 2 części tułowia i wymienione wcześniej akcesoria dodatkowe.


Z tyłu pudełka znajduje się anglojęzyczna, poparta obrazkami instrukcja montażu królika. W środku pudełka będzie wydrukowana na kartce instrukcja po polsku, która o dziwo nijak się ma do wersji angielskiej. Tzn - nie będziemy mieć do czynienia z tłumaczeniem angielskiej instrukcji, tylko polską instrukcją wykonaną przez dystrybutora. A zaleca ona nieco inny proces łącznie elementów niż w oryginale. Nie jest to problem, moim zdaniem, nie rozumiem tylko tego zabiegu. Czy nie prościej byłoby przetłumaczyć instrukcję angielską, która jak dla mnie okazała się o wiele bardziej zrozumiała i jej się trzymałam łatając zwierzaka.


Warto zwrócić uwagę, że z głowy zabawki wystają elastyczne druciki, dzięki którym można modelować wygląd uszu. Króliczek może mieć oklapnięte uszko, albo dwa, albo sterczące do góry lub na boki - jak kto woli.

Wypchanie łapek zajmie ok 5 minut, więcej czasu przeznaczymy na zszycie tułowia. I nie dlatego, że to trudne, ale materiał ma długie włosie i czasem to przeszkadza w zszywaniu. 

A skoro mowa o materiale - jest niezwykle delikatny, mięciutki i przyjemny w dotyku. Bałam się, że będzie to skrzypiące niczym kreda po tablicy tworzywo, więc byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Fakt, futro wydaje się być rzadkie, lecz o dziwo po zszyciu nawet nie widać spod niego łączenia nićmi. Naprawdę zabawkę aż chce się przytulać :)


Samo zszycie elementów bywa miejscami kłopotliwe. Szczególnie trzeba uważać przy łapkach. Ja początkowo dopasowałam nóżkę do otworu w tułowiu, nie myśląc zupełnie czy mocuję właściwą nogę - w rezultacie musiałam ją odpruć, co łatwe nie było, bo chociaż zszywałam wszystko ręcznie, to nić jest kolorystycznie idealnie dopasowana do koloru futerka i przez długie włosie tkaniny trudno było mi ją dostrzec. Dlatego łącząc poszczególne elementy radzę na początku zastosować fastrygę z nici w kontrastowym kolorze.



Prawda, że przyjemny pyszczek? Montaż tej zabawki zajął mi jakieś 3 godziny, a to i tak z przerwami i tym nieszczęsnym pruciem źle zainstalowanej nogi. Nieszyjąca na co dzień mama również sobie poradzi. Ale czy dziewczynka 7+ także? Niestety nie znam żadnej siedmiolatki, widuję je czasem w marketach i na ulicy - wydają się być bystre :)). Montaż takiego pluszaka ewidentnie wymaga cierpliwości, zwłaszcza jeśli zabawka ma się nie rozpaść po kilku dniach na skutek zastosowania słabego szwu. Potrzebna jest również uwaga, konieczność dokonania poprawek raczej zniechęci dziecko do dalszej pracy, a prucia nie lubią nawet dorosłe kobiety. Upór się również przydaje - nie ma lepszej motywacji niż powiedzenie sobie "skończę to co robię, albo skonam". Jeśli Twoje dziecko ma takie cechy, to bez względu na wiek poradzi sobie z projektem.



Cóż, pudełko oferowało niemal czekoladowego zająca w błękitnym golfiku - ja otrzymałam rudawego sierściucha w pistacjowym wdzianku. Ale jest mój, powiększy kolekcję wcześniej wykonanych Tildowych królików:). Jeśli chciałybyście dać swojemu dziecku własnoręcznie zrobioną zabawkę, a umiecie przyszyć guzik lub załatać dziurę - to taki zestaw będzie bardzo pomocny. Ewentualnie, gdy córka będzie chciała do domu przytaszczyć kolejnego kota, albo kupić nową przytulankę to podarowanie jej zestawu DIY z serii Soft Toy może okazać się bardzo dobrym pomysłem.

A musicie wiedzieć, że wybór jest spory i podzielony na kilka stopni trudności od 1 do 4. 

http://decomade.pl/wydawnictwo/Elf%20Market
We wszystkich zestawach głowa przytulanki jest już gotowa, podobnie jak łapki. Zazwyczaj konieczne jest tylko zszycie tułowia, wypełnienie i poszczególnych elementów oraz ich połączenie w całość. To świetny sposób na rozpoczęcie przygody z szyciem. Kto wie - jeśli Ty lub Twoje dziecko zaczniecie od tego projektu i się Wam spodoba, niedługo będziecie szyć bardziej skomplikowane zabawki, a w przyszłości może i projektować własne;>? Czego Wam oczywiście życzę :))

środa, 19 sierpnia 2015

Recenzja "Kocham kolorować" czyli kolorowanie na kolanie

Wydawnictwo Amber jako jedyne przygotowało małą kolorowankę z myślą o zestresowanych użytkownikach komunikacji miejskiej, podmiejskiej, dalekobieżnej i - jeśli pozwolą wnieść na pokład kredki - to również lotniczej. 


http://decomade.pl/produkt/1633-kocham-kolorowac-kolorowanka-do-kieszeni-kredki-mini


Kocham kolorować - bo o tej książeczce mowa  - ma 15x15 cm wielkości i aż całe 0,95 cm grubości. I możecie wierzyć lub nie, ale udało się w niej upchnąć ponad 120 obrazków.

Dodatkowe dwadzieścia kilka deko (z kredkami mini) nie stanowią wyzwania dla damskiej torebki, z czym pewnie nie zgodzą się panowie, ale co oni tam wiedzą. 
No i wszystko fajnie, ale czy taka kieszonkowa kolorowanka sprawdzi się w boju? Czy faktycznie da się z niej korzystać w busie i czy będzie to równie relaksujące doświadczenie, co zabawa wielkoformatową książką i normalnej wielkości kredkami?

Postanowiłam to sprawdzić! 

W tym celu pewnego czwartku, zapakowałam moje pięć liter (czytaj: zadek:)) do autobusu linii 180 z przystanku Foksal w kierunku Żoliborza. Godzina popołudniowa charakteryzowała się niewielkim ruchem zarówno na drodze jak i w samym autobusie, dzięki czemu udało mi się zaparkować obok miłej nastolatki pochłoniętej esemesowaniem - swoją drogą  podziwiam młodsze pokolenie, które z prędkością światła wystukuje wiadomości na komórce, ale ma problem z wykrztuszeniem 'przepraszam', gdy nadepnie Ci na stopę wchodząc do tramwaju.

Kiedy już rozsiadałam się na krzesełku, wydobyłam z torebki podręczny zestaw relaksacyjny (czytaj: Kocham kolorować + mini kredki) i lustrując pobieżnie otoczenie zdecydowałam się zaufać stojącemu obok młodzikowi , powierzając mu na chwilę własną  komórkę, która miała uwiecznić mój proces twórczy w komunikacji miejskiej. Nie wyglądał jakoś specjalnie na zaskoczonego, ale też serca w wykonanie fotki nie wkładał - efekt widać poniżej.



Chociaż równie dobrze mogła to być wina mojego telefonu - ostatnio nawala.

Jak widzicie, korzystając z torebki jako podkładki można spokojnie wziąć się za kolorowanie siedząc w autobusie.
Napotkałam oczywiście kilka przeszkód po trasie - w okolicach Placu Zamkowego, aż do pomnika Powstania Warszawskiego kostka brukowa zdecydowanie uniemożliwiła niewychodzenie za linię i precyzyjne kolorowanie, więc na ten czas zdecydowałam się podziwiać towarzyszy drogi. Jeszcze w kilku miejscach po trasie, musiałam zawiesić rysowanie (włącznie z ręką i kredką w niej się znajdującą) na czas ominięcia lub wpadnięcia w koleiny lub inny równie atrakcyjny wybój na drodze. Na szczęście kierowca wiozącego mnie autobusu był poczytalny i świadomy, że na pokładzie ma istoty żywe, a nie rosnące pod powierzchnią zmieni jadalne korzenie, więc nie kosił zakrętów, nie wjeżdżał na  15 cm krawężniki i nie przekraczał dozwolonej prędkości w miejscach, gdzie mógłby ją swobodnie przekroczyć.

To pozwoliło mi na pokolorowanie całego karmnika w mojej torebkowej kolorowance


Powiecie, że mało! Oczywiście, że mało. Dojechanie do miejsca przeznaczenia zajęło kierowcy 30 minut. Przerwy wynikające z jakości warszawskich dróg pozostawiły mi może jakieś 15 minut beztroskiego kolorowania. A i tak musicie wiedzieć, że każda z tych minut pozwoliła mi na całkowite odcięcie się od rzeczywistości - nie dostrzegłam nawet , kiedy powiększył się tłumek pasażerów, kiedy miejsce obok mnie zajęła inna już nie-nastolatka, ale równie przywiązana do swojej komórki dziewczyna, co jej poprzedniczka. I o mały włos, a przegapiłabym mój przystanek.

Kilka dni, autobusów i ze 30 kilometrów później zdołałam dokończyć obrazek.


Tylko raz przejechałam przystanek i musiałam się wracać. Ale warto było. To fascynujące jak ludzki działa ludzki mózg. Nie jestem w stanie skupić się, gdy w odległości pół kilometra kapie woda, albo skrada się komar. Roznosi mnie gdy dochodzą do mnie dźwięki  rąbanki, z której nie jestem w stanie wyłowić nic poza łup, łup, łup i umca, umca, umca, a docierają do mnie od stojącego w drugim końcu autobusu dzieciaka. Mam ochotę zainstalować jego słuchawki wraz z mp3 bliżej jego własnej kory mózgowej, o ile ją takową posiada. A ile razy trzeba pokutować za grzechy pani z 3 rzędu, która przez telefon dzieli się swoimi życiowymi doświadczeniami z oddaloną o setki kilometrów kuzynką, która najprawdopodobniej komórkę zostawiła w kuchni, a sama poszła do łazienki nastawić pranie. Agrhhhhhhhhh. Mózg jest zaskakującym urządzeniem, bo gdy tylko zabrałam się za kolorowanie, włączył się jakiś filtr i słyszałam jedynie ciche, ponaglające " te płatki pokoloruj na fioletowo, bo różowy to się za bardzo zleje"


Podsumowując. Kolorowanie na kolanie jest jak najbardziej możliwe i zalecane, szczególnie jeśli nie chcesz myśleć o tym co dzieje się w danej chwili wokół ciebie, a jeszcze bardziej - jeśli nie chcesz myśleć o tym, co Cię czeka , jak już dotrzesz do miejsca przeznaczenia (najczęściej zmywanie). Oczywiście prócz kolorowanki w wersji kieszonkowej i kredek lub wielokolorowego długopisu automatycznego potrzebna jest jeszcze przestrzeń, najlepiej siedząca. Bez względu na to jakie weźmiemy ze sobą akcesoria na pokład autobusu, nie da się relaksować gdy czyjś łokieć nawiązuje bezpośredni kontakt z Twoją wątrobą, albo czyjeś glany miażdżą Ci stopę. 

A już w warunkach domowych pozwoliłam sobie zastosować na Kocham kolorować różne pisaki i stwierdzam co poniżej. Wszystko zależy ... Długopisy żelowe marki Zenith, przebijają, ale sądzę że to raczej kwestia żelu, który wchłania się dobrze w papier niż rodzaj producenta.


Cienkopis firmy Bic również przebija na drugą stronę, ale już flamastry Magic z firmy Koh i Noor, które ostatnio testowałam również na pocztówkach do kolorowania - już nie. 
Wszystko to kwestia tak naprawdę tuszu - jeśli te które posiadasz przebiją się na zwykłej kartce z loku rysunkowego, to reszt duże prawdopodobieństwo, że to samo uczynią z twoją kolorowanką.

Na koniec zobaczcie jeszcze kilka przykładowych rysunków z książki Kocham kolorować. Są urocze, trochę jak obrazki z baśni 1001 nocy :)





niedziela, 16 sierpnia 2015

Już jest za późno, nie jest za późno ...

W ślad za słowami piosenki Jest już za późno...

By wziąć udział w wyzwaniu decomade.pl Kolorowy Zawrót głowy. Zabawa została zakończona, nagroda przyznana. Taki zestaw pojechał do do Asi z Rybnika.


Do Agnieszki z Katowic pojedzie duże pudełko puzzli, które wygrała biorąc udział w wyzwaniu Szuflady - Zachód słońca


Jest już za późno by wziąć udział w innym wyzwaniu Szuflady - Kredki. Prace można było przesyłać do wczoraj. Już za kilka dni jedna z uczestniczek otrzyma ode mnie zestaw kredek Colorino. Przy coraz to obszerniejszej ofercie kolorowanek dla dorosłych na pewno się przydadzą.


Ale nie jest za późno by wziąć udział w wyzwaniu Pastele - również w Szufladzie . Tu nagrodą jest blok szkicowy i kredki pastele. Blok jest dość nietypowy bowiem wszystkie kartki wewnątrz zawierają delikatne szkice, które mają pomóc w utworzeniu obrazu - pejzażu, portretu czy martwej natury. Papier jest przystosowany rysunku pastelami, chociaż i zwykłymi kredkami czy ołówkiem również można rysować.


I bez paniki - wyzwanie nie dotyczy pracy kredkami pastelowymi, (chociaż zakładam, że można taką pracę przedstawić), a kolorów pastelowych, które w tę letnią pogodę są mile widziane :). Prace możecie nadsyłać do 31 sierpnia.

Oj, zapomniałam o kodach - wszystkie wyróżnione w szufladowych wyzwaniach uczestniczki otrzymują również kody na darmową wysyłkę w decomade.pl.Ofertę rozszerzamy każdego dnia, więc jeśli nie dziś to za tydzień czy dwa każdy może znaleźć coś ciekawego. A kody są ważne z reguły przez 1 miesiąc.


Nie jest za późno by złożyć jakiekolwiek zamówienie w decomade.pl i otrzymać zakładkę do książki do pokolorowania.  Zrobione specjalnie z myślą o zestresowanych kobietach. 



Na jednej stronie zakładki znajduje się bowiem obrazek do pokolorowania. Papier nie jest powlekany, więc można ją swobodnie malować czy to kredkami czy flamastrami. I jakby tego było mało, to raz w miesiącu będziemy losować nagrodę spośród osób, które prześlą nam zdjęcie pokolorowanej zakładki.

Została jeszcze jedna nagroda do rozlosowania w tym miesiącu... 


ale konkurs jeszcze się nie zaczął...



Nigdy nie będzie za późno

 

na Stare Dobre Małżeństwo :)

Obserwatorzy

Prawy do lewego

Prawych uprasza się o korzystanie z zamieszczonych treści i zdjęć zgodnie z przepisami świata tego, sumieniem i społeczną moralnością. Znaczy, że można zapożyczyć w/w z mojego bloga tylko do celów niekomercyjnych i każdorazowo odsyłając do źródła. Jednocześnie uświadamiam, iż skany szablonów są moją własnością, jednak niektóre treści na nich się znajdujące - nie. Informuję o tym szczerze. Nie ponoszę odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie materiałów.

Obserwatorze! Nie bądź statystyczną cyferką na blogowym liczniku. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy - napisz coś o sobie. ('Coś' to też 'coś', ale niekoniecznie o to mi chodziło;).